Disney ostatnimi czasy tworzy dzieła, które okazują się być ogromnymi klapami finansowymi. Wielu osobom nie podoba się to, że biali aktorzy zastępowani są kolorowymi. Inni z kolei buntują się przeciwko wrzucaniu do produkcji dla dzieci osób LGBT, wskazując na lewicowe odchylenie Myszki Miki. Prawda jest jednak nieco inna, bo Disney nie jest ani prawicowy, ani lewicowy. To korporacja, której ideą jest osiągniecie zysku za wszelką cenę. Nie wspiera w rzeczywistości żadnej mniejszości, a dodatkowo sympatyzuje z Chinami. Ukażę Wam tutaj największe absurdy i kontrowersje tej wytwórni w roli głównej.
Postaci znikające z plakatów
Zacznijmy od plakatów promujących disnejowskie widowiska. Nie powinno nikogo dziwić, że promocja tego samego filmu w różnych krajach przybiera odrębną formę. Studia chcą uderzyć bowiem w ten punkt, który dla danej społeczności uchodzić będzie za najbardziej atrakcyjny. W momencie, kiedy jednak Disney deklaruje swoją miłość do mniejszości narodowych oraz seksualnych, dość dużą niekonsekwencją wydaje się podlizywanie Chinom. Zwłaszcza że bazuje ono na zaprzeczaniu wartościom, które rzekomo się wyznaje.
I tak oto na plakatach filmowych notorycznie usuwani są czarnoskórzy bohaterowie. Przyjrzyjcie się tym dwóm kompozycjom. Czym się różnią? Na pewno kilkoma statkami kosmicznymi i ułożeniem niektórych postaci. Ale jest jeszcze coś – pewien czarnoskóry jegomość z mieczem świetlnym na chińskim materiale promocyjnym po prostu nie występuje.
Czasami zdarzają się sytuacje, kiedy główny bohater lub bohaterka są czarnoskórzy i trudno byłoby ich nie uwzględnić. Ale i na to Disney znajduje radę. Mała syrenka na chińskim plakacie zostaje ukazana tak, aby woda, w której pływa, dodała jej błękitnego koloru. Wówczas pozornie odbiorca nie będzie wiedzieć, że odtwórczyni roli Arielki jest czarna.
Podobna zagrywka zastosowana została przy Czarnej Panterze. Zakrawa to o absurd, zważywszy na fakt, iż superbohater ten w samej swojej istocie reprezentuje pewną grupę etniczną. Na chińskich materiałach promocyjnych wakandyjski superbohater nie rozstaje się ze swoją maską. Wiecie, w razie, gdyby ktoś miał doznać szoku na widok osoby czarnoskórej.
Disney dziękuje zbrodniarzom
„Mulan” z 2020 roku to aktorska wersja historii o chińskiej księżniczce Disneya. Skupiono się tu bardziej na ukazaniu oryginalnej treści mitu aniżeli na powieleniu tego, co było nam dane zobaczyć w animacji z lat 90. Nie będę tutaj zastanawiać się nad jakością filmu, bo nie o tym traktuje niniejszy artykuł. Skupię się za to na tym, co umieszczono w napisach końcowych.
Wprawne oko szybko wychwyci, że Disney składa tam podziękowania ośmiu podmiotom rządowym w Xinjiangu. To zachodni region Chin, w którym mieszka 12 milionów ujgurskich muzułmanów. Organizacje, którym korporacja Myszki Miki tak bardzo dziękuje, odpowiedzialne są za ludobójstwo wspomnianych Ujgurów. Wiele osób uważa, że miejsca, w których kręcono „Mulan”, stanowią obszary, na których znajdują się współczesne obozy koncentracyjne.
Tymczasem Komunistyczna Partia Chin próbuje sprzedać opinii publicznej bajkę, że w rzeczywistości nie są to wspomniane obozy, a… edukacyjne ośrodki szkoleniowe mające za zadanie zwalczać ekstremizm muzułmański. Innego zdania są jednak przywódcy społeczności żydowskiej, którzy w chińskim procederze upatrują się minionych wydarzeń z II wojny światowej.
Sprawą zainteresowało się wielu zbulwersowanych widzów, ale i także senator Josh Hawley. Wystosował on list do ówczesnego generalnego dyrektora Disneya, Boba Chapka. Hawley napisał, że korporacja przedkłada zysk nad zasady, wybielając ludobójstwo, co stanowi obrazę wartości amerykańskich. Następnie grupa 19 polityków, zarówno Republikanów jak i Demokratów, wystosowała do Chapka dodatkowy list, domagając się odpowiedzi na temat współpracy Disneya z chińskim rządem.
Cenzurowanie filmów
Z racji, iż zyski z chińskiego rynku jawią się dla Disneya jako kolosalne, koncernowi bardzo zależy na tym, by jego filmy nie zostały w żaden sposób zbojkotowane. Wrażliwość chińskiego rządu jest bardzo duża. Na tyle, że nawet malutki detal może zaważyć o braku dania zielonego światła na dystrybucję.
Disney przez te wszystkie lata produkowania filmów osiągnął do perfekcji umiejętność usuwania lub podmieniania scen niewygodnych dla Komunistycznej Partii Chin. Pandemia, która spowodowała zamknięcie większości kin amerykańskich, przyczyniła się do tego, że Chiny stały się największym rynkiem filmowym na świecie. Ale i bez COVID-19 wpływy z chińskich kin są kolosalne.
Byłbym jednak nierzetelny, gdybym powiedział, że cenzurowanie filmów ma miejsce wyłącznie w Chinach. Skupmy się choćby na Malezji, gdzie „Buzz Astral” musiał przejść pewne „przeróbki”. Malezyjska Rada Cenzury Filmowej poinformowała, że zatwierdziła wspomnianą animację pod warunkiem, że sceny i dialogi „zawierające elementy promujące styl życia LGBT” zostaną „wycięte i wyciszone”. Interesujące jest to, że cały motyw innej orientacji we wspomnianym dziele odgrywa wyłącznie drugoplanową rolę i trwa może minutę z hakiem.
Podobny zabieg zastosowany został w animacji „Naprzód” z 2020 roku. Jedną z bohaterek była tam cyklopka o imieniu Spectre. Pojedyncze zdanie sugerowało, że posiada ona partnerkę, więc jest lesbijką. I tak między innymi w Rosji (bo wówczas nie trwała jeszcze wojna na Ukrainie) sformułowanie sugerujące orientację homoseksualną cyklopki zostało zmienione tak, aby obiekt jej uczuć nie był do końca jasny.
Disney kilka lat temu nabył również prawa do Simpsonów. Żółta rodzinka wielokrotnie odnosiła się swoimi perypetiami do aktualnych wydarzeń na świecie, nic zatem dziwnego, że pojawiły się tam także wątki chińskie. Po raz pierwszy wyemitowany w 2005 roku, 12. odcinek sezonu 16. pokazuje Simpsonów podróżujących do Chin, gdzie siostra Marge, Selma, próbuje adoptować dziecko, zatrzymując się na placu Tiananmen, miejscu śmiertelnej rozprawy z protestującymi w 1989 roku. Pojawia się tam tabliczka z kąśliwym napisem „W tym miejscu w 1989 roku nic się nie wydarzyło”. Jak możecie się domyślić, próżno szukać tego epizodu na chińskiej wersji streamingu Disney+. Ciekawe czemu?
Oczywiście, można argumentować całą sytuację tym, że bez tych modyfikacji wspomniane filmy nigdy nie pojawiłyby się w konkretnych krajach. Pytanie tylko, czy brak zarobku jest jakimkolwiek mocnym argumentem w tej dyskusji.
Ustawa „Don’t Say Gay”
Cały czas skupiałem się na innych krajach, lecz trzeba zaznaczyć, że i w samych Stanach Disney ma wiele na sumieniu, jeśli chodzi o nietolerancję. Ustawa „Don’t Say Gay” została przyjęta przez senat na Florydzie. Nowy przepis zakazuje prowadzenia w lokalnych szkołach rozmów na tematy, które są związane z identyfikacją płciową oraz orientacją seksualną. To, co najbardziej nas w tej sprawie interesuje, to fakt, iż Disney sponsorował pomysłodawców tego aktu prawnego.
Oczywiście, kiedy prawda wyszła na jaw, wspomniany wcześniej Chapek starał się jakoś załagodzić sytuację, ale nie udało mu się odwieść polityków od wprowadzenia nowych przepisów. Doszło nawet do wewnętrznego konfliktu w stajni Disneya, bo pracownicy słusznie zauważyli, iż Bob Chapek poza kilkoma bardzo delikatnymi sugestiami i działaniami nie zrobił absolutnie niczego wartościowego w tym kierunku. Do protestu dołączył też Marvel.
Niszczenie małoletnich gwiazd
Na zakończenie chciałbym wspomnieć o tym, że Disney w swojej wieloletniej historii nierzadko traktował swoje małoletnie gwiazdy jak przedmioty. A co robi się z przedmiotem, kiedy nie przynosi on nam zysków, jest mało użyteczny lub się popsuje? Ano wyrzuca się na śmietnik. I tak mniej więcej można opisać sytuację obiecujących dzieciaków, których wytypowano do wielkich ról, a potem porzucono z problemami.
Nie będę się tu zbytnio rozpisywać, ponieważ powstał już spod mojej ręki inny artykuł na ten temat. Dotyczył on Bobbiego Driscolla znanego między innymi z roli Piotrusia Pana. Choć aktor nie żyje już od 1968 roku, Disney za pośrednictwem pełnometrażówki z Chipem i Dalem postanowił sobie z niego zażartować, co wyszło bardzo niesmacznie, przynajmniej moim zdaniem. Po całość tekstu zapraszam TUTAJ.
Jednakże Driscoll to jedynie mała drzazga w tym spróchniałym pniaku. Justin Timberlake, Britney Spears, Ryan Gosling czy Christina Aguilera zaczynali swoją karierę właśnie za sprawą Klubu Myszki Miki. Oczywiście nie każda z tych gwiazd zeszła na złą drogę, ale każda zrobiła dużą karierę. Bardzo często młoda celebrytka stylizowana przez wytwórnię na słodką i niewinną nastolatkę, z czasem staje się personą bardzo wulgarną i borykającą się z wieloma problemami. Nierzadko w grę wchodzą również kłopoty natury psychicznej.
Specjaliści od PR-u, aby podkręcić nieco atmosferę, postanowili zrobić z Timberlake’a i Spears parę. Nieistotne, czy ta dwójka naprawdę wpadła sobie w oko – liczył się efekt końcowy. A ten okazał się piorunujący. Oczywiście ten związek (jeśli można tę relację nazwać w taki sposób) nie przetrwał próby czasu. Rozstanie także było szumne.
Justin zrobił wielką karierę, Britney także, jednak ich losy znacznie się od siebie różniły. Głównie pod względem tego, że Timberlake okazał się posiadać mocny charakter, natomiast jego była partnerka całkowicie zniszczyła sobie zdrowie psychiczne po licznych osobistych perturbacjach. Jeśli można przyczepić się o coś do Timberlake’a, to głównie o to, że niejako promował on uprzedmiotowienie kobiet i posiadał ich zapewne więcej, niż liter znajduje się w tym zdaniu.
PR-owcy w przypadku Britney Spears i Chrisiny Aguilery wpadli także na pomysł regularnego tworzenia skandali. Publicznie dochodziło do perfidnie zaplanowanych lesbijskich pocałunków obu pań oraz Madonny.
Wiele gwiazd Disneya swoje kariery buduje na byciu podglądanym przez fanów. Jeśli się z kimś rozstają, wszyscy o tym wiedzą. Jeśli się z kimś schodzą, musi pojawić się o tym wzmianka na ich mediach społecznościowych. Rzecz jasna, to nie jest wyłącznie problem Disneya, a ogólnie całego Hollywood, ale wydaje mi się, że od firmy serwującej swoje produkcje głównie dzieciom wymaga się mimo wszystko więcej.
Myszka Miki Korporejszyn
To, co napisałem, mogłoby zostać jeszcze mocniej rozwinięte. Póki co jednak starczy. Na pewno do tego tematu jeszcze będę chciał powrócić. Istotne jest dla mnie to, aby nie postrzegać tego korporacyjnego kolosa jako instytucję, która sprzyja komukolwiek. To nie jest wasza matka ani ojciec – tu nie ma miejsca na sentymenty i miłość. Chodzi wyłącznie o zarobki.
Próba fałszywego przypodobania się mniejszościom ze strony Disneya jawi się jako całkowicie nieetyczna. Deklaracje składane przez tę firmę pojawiają się przy jednoczesnym trzymaniu za plecami dłoni ze skrzyżowanymi palcami.
Nie oznacza to, rzecz jasna, że nakazuję bojkotowanie wszystkich produkcji Disneya. Staram się mimo to w jakimś stopniu oddzielać (choć niekiedy jest to trudne) dzieło od twórcy. Skoro jednak pieniądze stanowią najważniejszą wartość dla tego przedsiębiorstwa, jako świadomi odbiorcy kultury powinniśmy głosować przede wszystkim portfelem. I to poniekąd skutkuje, bo nowe „woke” produkcje bez polotu w większości okazują się klapą. Czarne krasnoludki będą kolejną porażką kasową, ale najpewniej zadowoloną jakąś garstkę osób, na której z niewiadomych przyczyn Disneyowi tak bardzo zależy.