Motyw multiwersum, czyli alternatywnych wszechświatów, w których bieg wydarzeń minimalnie lub znacznie się od siebie różni, jest dziś mocno eksploatowany w kinie. W głównej mierze dotyczy to filmów superbohaterskich. I choć nadal istnieje spore pole do oryginalnego wykorzystania multiwersum, w zdecydowanej większości ma ono zastępować sensowny scenariusz.
Moc nostalgii i zabawa figurkami
Wyobraź sobie, że gdzieś tam w strukturze czasu doszło do rozgałęzienia, które spowodowało, że w alternatywnym świecie zajmujesz się innymi rzeczami. W jednym wymiarze jesteś dostawcą pizzy, w drugim trzęsiesz giełdą papierów wartościowych, zaś w trzecim urodziłeś się jako dżdżownica i całe życie przesiedziałeś pod wilgotnym kamieniem.
Multiwersum od kilku dobrych lat zawładnęło kinem, a nawet znalazło swych entuzjastów. Wspomnieć należy tu choćby o animowanych Spider-Manach z Milesem Moralesem czy oscarowym filmie „Wszystko wszędzie naraz”. Trzecia część przygód Pajęczaka z Tomem Hollandem także zyskała aprobatę widzów, chociaż nie da się ukryć, że w głównej mierze najpotężniej oddziaływała tutaj siła nostalgii. Ludzie cieszyli się, bo zobaczyli ponownie Octopusa i Zielonego Goblina w wersji z dawnych lat. „Flash”, który – nie ma co się łudzić – nie poradził sobie zbyt dobrze w kinie, również wykorzystywał nostalgię, podmieniając Batmana Bena Afflecka na Człowieka-Nietoperza, pod którego maską skrywał się Micheal Keaton.
I tu właśnie chciałem skupić się na „Flashu” i „Spider-Manie: Bez drogi do domu”. Filmy te bazują na podobnych motywach – oto superbohater, który nie akceptuje swego obecnego położenia, dowiaduje się, że rzeczywistość można zagiąć. Flash robi to przez cofanie się w czasie, natomiast Peter Parker za pośrednictwem czarów mających wymazać pewne fakty z podświadomości całego kosmosu. W obu przypadkach jednak dochodzi do konsekwencji, które jeszcze bardziej komplikują sprawę. Tyle że to wyłącznie pretekst.
Postawienie bohatera w sytuacji, w której jest on odpowiedzialny za rozwalenie świata, jaki pamiętał, w rzeczy samej stanowi pretekst, by żonglować elementami nostalgii. Widzowi pokazywane są przedmioty i postaci, które zapamiętał z innych filmów. Świetnie całą sytuację określił moim zdaniem Michael Shannon wcielający się w rolę Generała Zoda. Porównał filmy o multiwersum do zabawy figurkami.
I takie filmy są jak najbardziej potrzebne, ponieważ każde pokolenie posiada pewien zestaw atrybutów, do których lubi wzdychać. Problem w tym, że co za dużo to niezdrowo.
Umierasz, ale żyjesz
Sytuacja, jaka obecnie ma miejsce w MCU, dobitnie pokazuje jeden z głównych problemów tego uniwersum jak i samego Marvela/Disneya. Oczywiście można by tu sporządzić listę przynajmniej dziesięciu powodów tracenia przez korporację Myszki Miki kasy, ale o części już kiedyś pisałem. Skupmy się zatem na multiwersum.
Przede wszystkim osoby odpowiedzialne za tworzenie MCU uznały, iż nie muszą się starać, ponieważ konkretne wydarzenia nie niosą za sobą żadnych konsekwencji. Pstryknięcie Thanosa przyniosło wyludnienie połowy kosmosu i to była potężna konsekwencja trwająca pięć długich lat. Czwarta część „Avengersów” świetnie podkreśliła dramatyzm tej sytuacji. Ludzie często w wyniku braku wiary w odzyskanie osób sobie bliskich zaczynali żyć na nowo, znajdowali nowych partnerów i ogólnie traktowali tak zwany „blip” jako masowy pogrzeb. Aż tu nagle „blip” zostaje odwrócony, a połowa cywilizacji powraca i to rodzi kolejny kłopot.
O problemach przedstawionych w dwóch ostatnich częściach „Avengers” można było dyskutować choćby w kontekście filozoficznym, a przy tym nadal czerpać jakąś przyjemność z tego, co dzieje się na ekranie. Obecnie nie da się według mnie robić ani jednego, ani drugiego.
Multiwersum zastępuje całą fabułę i odbiera jakąkolwiek wagę prezentowanych wątków. Co z tego, że nasz ulubiony bohater umrze, skoro zaraz możemy ściągnąć go z innego wymiaru? To bardzo wygodne. Podobnie jak popełnianie scenariuszowych błędów, ponieważ zawsze można wytłumaczyć, że wszelkiego rodzaju mankamenty fabularne dzieją się za sprawą zakłóceń tego mitycznego multiwersum.
Twórcy sami nie rozumieją, jak działa ten świat
Odnoszę też wrażenie, że sami scenarzyści nie wiedzą za bardzo, o co w tym wszystkim chodzi i jakie zasady dominują w multiwersum. Ten szkopuł świetnie zostaje ukazany w drugiej części Doktora Strange’a oraz trzeciej części przygód Ant-Mana. Dlaczego alternatywne wersje czarodzieja i człowieka-mrówki prezentują się prawie że identycznie, podczas gdy o wiele szybciej otrzymujemy trzech różniących się od siebie Parkerów?
Ja rozumiem, że są to filmy na podstawie komiksu, ale świat tu zaprezentowany opiera się na jakichś konkretnych zasadach. A przynajmniej powinien. Natomiast już w tak nostalgicznym „Spider-Manie: Bez drogi do domu” pojawia się intryga zupełnie nielogiczna, ponieważ oto na skutek źle wypowiedzianego zaklęcia świat MCU mają odwiedzić wszyscy przeciwnicy, którzy wiedzą, że Peter Parker to Spider-Man. Jednak o ile duża część przywołanych złoli rzeczywiście ma jakieś pojęcie o prywatnym życiu Petera Parkera, o tyle taki Electro czy Eddie Brock już nie, a przynajmniej nie poinformowano nas o tym w filmach z nimi.
Z kolei „Doktor Strange: W Multiwersum Obłędu” pokazuje nam alternatywny świat, gdzie Thanos zostaje pokonany przez tak zwanych Illuminati. Tak się składa, że na ich czele stoi sam Xavier z X-Menów. Czarodziej jednak zadaje całej drużynie pytanie, które jest niezwykle głupie. Mianowicie, próbuje dowiedzieć się, jak pokonali wspomnianego złoczyńcę. Oczywiście, okazuje się, że w ich świecie Thanos rzeczywiście występował, ale przecież sama koncepcja multiwersum jest taka, że mogą się tam dziać rozmaite rzeczy. Thanos nie musi istnieć w każdym wariancie danego świata.
Chwalisz czy się żalisz?
Filmy takie jak „Player One” czy „Kosmiczny mecz: Nowa era” również mniej lub bardziej wykorzystują multiwersum lub jego elementy. Między innymi operują motywem wielu postaci z różnych uniwersów skupionych w jednym miejscu, choćby miały one pojawić się ekranie tylko na kilka sekund.
Studia lubią w ten sposób chwalić się, do ilu marek posiadają prawa, nie zauważając przy tym, że posiadać prawa to jedno, a umieć właściwie je wykorzystać to drugie. Nie zrozumcie mnie źle – wszelkiego rodzaju easter eggi porozrzucane w wielu scenach to ciekawa sprawa, jednak obawiam się, że te wspomniane jajeczka coraz bardziej zaczynają stanowić bazę pod ostateczny produkt filmowy. Mnie z kolei nie interesuje kino polegające na tym, że mam non stop pokazywać palcem, że „to znam, tamto też znam, a tamto chyba pochodzi z czegoś innego”.
To raczej smutne, że mając możliwość ożywienia czegoś, na czym trzymasz ręce przez tyle lat, nie jesteś w stanie zrobić niczego dobrego, a zamiast tego zajmujesz się zwykłą eksploatacją. Tu dochodzi również moda, choć ta przemija, a sama tematyka multiwersum raczej traci zainteresowanie odbiorców.
Przesyt multiwersum spowodował, że pomimo iż dwie części Deadpoola bardzo mi się podobały, o tyle nie mogę powiedzieć, abym wykazywał jakiś szczególny entuzjazm na obejrzenie trójki, która ma się pojawić w 2024 roku. Może całość okaże się dobra, jednak najnowsze informacje o premierze obfitują w multiwersalne anegdotki, co tylko zwiększa moją awersję.