Patorostreamy są złe. Jeśli chodzi o tego typu transmisje i pochodne zjawiska mające miejsce w Internecie, zdaje się, że to jedyne, co telewizja ma na ten temat nam do przekazania. Skupiając się na tym bądź co bądź poważnym problemie, dziennikarze naginają fakty, wrzucają wszystko do jednego worka, a także zdają się nie rozumieć, o czym tak naprawdę tworzą swój materiał. Do takiego wniosku doszedłem, oglądając odcinek programu „Reporterzy”, który w tymże tekście zamierzam rozbić na czynniki pierwsze.
Ty grasz, a potem powtarzasz
Telewizja nie po raz pierwszy porusza kwestię patologii w Internecie. Robiła to już wcześniej i od tamtego momentu podejście dziennikarzy tego medium w ogóle się nie zmieniło. Zmienił się tylko wróg. Przez kilka lat na tapet od czasu do czasu brane są patostreamy, lecz dużo wcześniej telewizja uczepiła się gier komputerowych. Do tego wątku powrócę w innym tekście.
Wbrew pozorom nie jest wcale tak, że tylko TVN opluwał społeczność graczy i oczerniał tę formę rozrywki, choć oczywiście do dziś pewnie duże grono osób pamięta atakowanie Tibii przez tę stację. TVP oraz Polsat także mają wiele w tej materii na sumieniu.
I właściwie zrzucanie wszelkiego zła, między innymi demoralizacji młodzieży, właśnie na media internetowe – a do tych należą zarówno streamy jak i gry – niejako moim zdaniem stanowi zasłonę dymną. Telewizja boi się, że młodzi ludzie nie są nią zainteresowani. Zawiera się w tym krzta prawdy i zarazem hipokryzja, ponieważ największe media posiadają własne portale. I zdaje się, że nie mają z tym problemu.
Reportaż o Eli? Nie do końca
Na stosunkowo świeży reportaż TVP natknąłem się przez przypadek. Udostępniano go i zamieszczano jego kopie w serwisie YouTube, wskazując, iż jest to materiał o Eli Gawin. Stanowi to wyłącznie połowiczną prawdę, ponieważ mimo iż jej temat został poruszony, to tak naprawdę zaczęto wyciągać z rękawa innych patologicznych twórców.
Długo mógłbym tutaj opisywać tę postać, jednak podejrzewam, że zdecydowana większość osób, które natrafiły na ten tekst, zna ją doskonale. Niestety w reportażu prawie niczego o niej nie powiedziano. Brakuje podstawowych danych. Choćby tego, iż Elżbieta Gawin ma 54 lata i mieszka w Krakowie. Choćby tego, że regularnie prowadzi ona transmisje, na których upija się, promuje (w swoim mniemaniu) partię PiS, a także pomawia każdego praktycznie o wszystko. Przy tej ostatniej czynności nie istnieje coś takiego jak taryfa ulgowa – jej rodzina także nie ma pod tym względem lekko.
Co najważniejsze – brakuje również tego, iż Gawin odebrano córkę w 2022 roku. Przyczyn tego było kilka: nadmierne eksponowanie małoletniej w Internecie, ujawnianie poufnych informacji o dziewczynce czy wezwanie youtubera Psychotropa do tego, aby odebrał życie obu z nich. Od tamtego czasu Ela regularnie zapewnia, że walczy o córkę, ale w rzeczywistości po prostu pije alkohol i wstawia erotyczne zdjęcia na OnlyFans. Na tym póki co swój opis tej internetowej persony zakończę. Nie należy on do długich i szczegółowych, lecz przynajmniej został zawarty.
Nowe jako stare
Prowadzący wydanie „Reporterów” z 9 września tego roku po przywitaniu się rozpoczął wstęp do głównego materiału słowami:
Wielogodzinne transmisje w Internecie, patologiczne zachowania, alkohol, wyzwiska, seks. Czy tak zwani patostreamerzy zawładnęli polskim Internetem?
Już po tych dwóch zdaniach można wywnioskować, że tematyka reportażu raczej ogólnie będzie skupiać się na patostreamach aniżeli na konkretnym przypadku. Zaraz zresztą ukazane zostają między innymi sceny, w których Daniel Magical bije matkę kulą. Z jednej strony przytoczenie przypadku akurat tej postaci wydaje się zrozumiałe, ponieważ należy ona do prekursorów patostreamingu ze wszystkimi jego elementami. Z drugiej jednak strony wydarzenia te są po prostu nieaktualne. Miały one miejsce lata temu i to trochę tak, jakby ktoś teraz pokazywał mi na telefonie filmik z „Ale urwał!”, pytając się, czy go kojarzę.
Ogólnie jednak aż tak bardzo bym się tej internetowej archeologii nie czepiał, ponieważ materiał ten nie jest przeznaczony dla osób takich jak ja. Telewizja adresuje go do odbiorcy niezaznajomionego z Internetem, aby nakreślić mu absolutne podstawy omawianego zjawiska. Skupia się przy tym na dzieciach i potencjalnym zagrożeniu dla ich rozwoju z powodu oglądania tego typu treści, co akcentują panie ekspertki. Do tego jednak wrócę.
Doczepiłbym się jednak do próby zrobienia ze zjawiska patostreamingu czegoś nowego, co wcześniej nie występowało.
Wojciech S., bo RODO
Nie za bardzo rozumiem, dlaczego w całym tym materiale ocenzurowano wszystkie twarze omawianych patostreamerów. Każda z tych postaci jest osobą publiczną i szeroko rozpoznawalną w sieci. Rozumiem, że media niejako chcą się chronić przed możliwymi pozwami, ale to się kompletnie mija z celem.
Dlaczego? Bo jak wspomniałem, materiał został przeznaczony dla osób lubujących się bardziej w telewizyjnym niż w internetowym środku przekazu. Takiej osobie często nie będzie się chciało szukać i iść po nitce do kłębka. Elżbieta G. czy Daniel Z. naprawdę zrobi dla nich większą różnicę niż Elżbieta Gawin czy Daniel Zwierzyński.
A już totalny absurd stanowi zasłanianie twarzy Wojciecha Suchodolskiego, który nie żyje od ponad roku (ciekawe, czy autorzy reportażu mieli w ogóle tego świadomość). Zwłaszcza że w tym samym klipie, w prawym dolnym rogu widnieje miniaturka z jego twarzą, i to już w całej okazałości.
Filip. Ofiara patostreamingu?
W reportażu poznajemy również postać tajemniczego Filipa, który został określony mianem „ofiary patostreamingu”, co uważam za dość kuriozalne. Filip wystąpił razem z Elą Gawin oraz jej przyjaciółką na jednym ze streamów. Miało to miejsce nocą z 9 na 10 sierpnia. Nosił wtedy czarną maskę i imprezował razem z dwiema dorosłymi kobietami, co zachowało się w Internecie.
Pytanie, jakie należy sobie zadać, brzmi: czy naprawdę jest on ofiarą? Osobiście uważam, że nie. Zwłaszcza iż w analizowanym materiale chłopak przyznaje, że zna Elę, wie, jak potrafi się ona zachować, i jak zmienny posiada ona nastrój. Jadąc do niej, na pewno zdawał sobie sprawę, że nie będzie to impreza bezalkoholowa, a przede wszystkim pozbawiona kamer. Co jednak najważniejsze, Filip sam początkowo zadeklarował Elżbiecie, że zostanie jej informatykiem. Czy posiadając całą tę wiedzę, nie mógł trzeźwo ocenić sytuacji, jaka go spotka?
Filip tłumaczył się nieciekawą sytuacją rodzinną, w co jestem w stanie uwierzyć, bo wtedy rzeczywiście można wpaść w złe towarzystwo. Jednak nawet na fragmentach ukazanych w materiale doskonale widać, że chłopak świetnie się bawi podczas transmisji i wszystko, co się wokół niego dzieje, traktuje jak żart. Lecz w reportażu twierdzi, że nie mógł tak po prostu się postawić, bo Ela zaczęłaby go obgadywać. Fakty są jednak takie, że i tak by to zrobiła, ponieważ taką właśnie jest ona osobą.
Znając zatem całość nagrania, a nie tylko urywki, śmiem stwierdzić, iż „ofiara patostreamingu” tak naprawdę chce się wybielić w telewizji. Skoro już zaliczyła tak dużą wpadkę (choć zawsze mogło być gorzej, np. na skutek pokazania twarzy), woli być nazywana ofiarą niż współtwórcą patologii.
Patostreamy a dzieci
Materiał w pewnym momencie informuje nas, że według badań z 2022 roku nastolatki w dni powszednie spędzają w Internecie 5 godzin i 36 minut. W weekendy ma to być ponad 6 godzin. Trudno mi to w jakiś sposób zweryfikować, aczkolwiek załóżmy po prostu, że jest to prawda. Takie dane, jeżeli oczywiście prawdziwe, przydają się, kiedy rzeczywiście chcemy zwrócić uwagę dorosłych na to, co ich potomstwo robi w Internecie.
Dobrze, że w tym materiale nie zabrakło wspomnienia o tym, że jednak rodzice odgrywają w tym wszystkim największą rolę. Chociaż tak naprawdę wzmianka o kontroli rodzicielskiej stanowi zaledwie kilka sekund materiału, więc łatwo może umknąć.
Ale wiecie o jakiej najważniejszej kwestii w magazynie nie wspomniano? O platformach, na których dochodzi do tego typu transmisji. Patostreamy są trochę jak pornografia, przynajmniej pod tym względem, że ani jedno, ani drugie nie działa najlepiej na psychikę młodego odbiorcy. Różnica jednak polega na tym, że treści pornograficzne znajdują się na dedykowanych dla nich stronach, natomiast patostreamy często zamieszczane są na YouTube, czyli platformie, która w teorii nie powinna czegoś takiego w ogóle dopuszczać.
Czasami rzeczywiście YouTube dożywotnio blokuje twórców tak, że nie mają już oni szansy wrócić (na przykład niesławnego Kamerzystę). Jednak Ela Gawin ma niebywałe szczęście, ponieważ nadal, mimo pewnych zgrzytów z tym serwisem, tworzy materiały. Dlaczego YouTube na to pozwala? Domyślam się, że musi się to w jakiś sposób opłacać.
Reportaż, który niczego nie zmieni
Wszystkie te niedomówienia wraz z zaledwie liźnięciem tematu spowodują, że podobnie jak inne reportaże konkurencyjnych stacji poświęcone patostreamingowi, tak i ten nie spowoduje żadnego przełomu. Ludzie, tak samo jak przy medialnym nagłośnieniu sprawy o Kononowiczu czy Domino Gamerze, chwilę sobie o tym podyskutują, a kilka dni później nie będą już o tym pamiętać.
Na koniec chciałbym jednak zwrócić uwagę na pewną sprawę. Jedna z ekspertek mówi, że patostreamy wywołują agresję. Moim zdaniem to za duże uogólnienie, gdyż różne obrazy, filmy i tym podobne teksty kultury mogą powodować zupełnie odmienne uczucia u różnych osób.
Telewizja czepia się bardzo patostreamów, jednak w pewien sposób sama dała grunt pod taką formę rozrywki. Tutaj kłania się teoria voyeryzmu medialnego, czyli chęci podglądania poczynań innych ludzi, bardzo często w wykreowanym przez twórców środowisku. To telewizja pierwsza wpuściła obcych sobie ludzi do domu Wielkiego Brata, a teraz trzyma ich w Hotelu Paradise. To telewizja pod pretekstem pracy dziennikarskiej pokazuje wiejskie patologie w „Sprawie dla Reportera”. To jest dokładnie to samo, tyle że niekiedy w ładniejszej formie.
Wielu odbiorców, nie tylko nieletnich, czerpie swego rodzaju rozrywkę z patostreamów. Niekiedy w ten sposób odcinają się od rzeczywistości. Wręcz wyżywają się – tak samo jak przeciętny widz paradokumentu odetchnie z ulgą, bo uświadomi sobie, że ludziki z telewizora są jednak głupsze niż on. Ekshibicjonizm medialny towarzyszy nam od wielu dekad, a patostreaming to kolejne jego rozwinięcie.
Wątpię, abyśmy mogli go zakazać, dlatego jeśli chcemy już naprawdę kogoś przed nim przestrzec, zróbmy to rzetelnie. Gdyż końcowe dzieło „Reporterów” to tylko zlepek scenek.