O konkretnych pokoleniach i trendach bardzo dużo mówi słuchana w danym okresie muzyka, produkowane filmy czy sposób ubierania się. I… chipsy. Dla wielu osób poszczególne marki czy smaki uchodzą za nostalgiczne ze względu na swoją niedostępność. Dzisiaj porozmawiam z człowiekiem, który postanowił zarchiwizować paczki po tychże produktach, aby nie pozostały one zapomniane.
Sebastian Jadowski-Szreder: Kolekcjonowanie i archiwizacja to dość standardowe hobby, jednak przyznam się, że pierwszy raz spotkałem się z takimi działaniami w kontekście chipsów. Jak to się u Ciebie zaczęło i jak długo to trwa?
Marcin „Daj Jednego” Włodarczyk: Chipsy jadłem i jem, odkąd tylko pamiętam. Któregoś dnia, widząc, ile ich tak naprawdę pochłaniam, musiałem dojść do wniosku, że równie dobrze mogę zacząć zbierać opakowania, skoro nie nadążam ich nawet wyrzucać. Jaka była prawdziwa geneza Dnia Zero, jakie były okoliczności i co mnie pokusiło do zbierania? Tak naprawdę już nie pamiętam, ale moim najstarszym opakowaniem jest najprawdopodobniej to z datą przydatności do spożycia opisaną na rok 2012. Zakładając, że chipsy trzymają około 12 miesięcy, to można względnie uznać, że (świadomie lub nie) zacząłem kolekcjonować opakowania w 2011 roku, czyli 13 lat temu. Co ciekawe, stało się to pomiędzy utworzeniem konta na YouTubie w 2008, a oficjalnym startem kanału „Daj Jednego” na tym samym koncie, w 2015. Zdecydowanie lepiej pamiętam moment pierwszej recenzji na YouTubie, bo głównym założeniem mojego kanału było zdigitalizowanie i zarchiwizowanie kolekcji, żebym „nie musiał trzymać tych wszystkich śmieci”.
– Ile obecnie eksponatów liczy Twoja kolekcja?
– 935 unikatowych paczek i około 50 różnych puszek Pringles. Moimi ulubionymi opakowaniami od zawsze są te z Japonii. Oni tam bardzo dobrze wiedzą, jak zwrócić uwagę klienta, żeby zjadł produkt oczami, zanim jeszcze w ogóle otworzy usta. Od niedawna, w przypadku nietypowych smaków staram się kupować przynajmniej dwie sztuki, z czego jedna nie jest przeważnie nawet otwierana, jak np. Pringles o smaku Podejrzanej Zupy z Minecrafta lub Lay’s Tutti Frutti o smaku gofra z syropem klonowym, bekonem i truskawkami. Czy ma to sens, skoro się przeterminują i za rok będą do wyrzucenia? A czy puste opakowanie jednych z pierwszych Cheetosów na polskim rynku, tych z promocją Gwiezdnych Wojen z 1997 roku wystawione na aukcji na 1200 zł ma sens? Czy 20-letnie nieodpakowane Lay’s z Pokemon Tazo w środku sprzedane na Allegro za 2222 zł były dobrym zakupem? Nie mnie oceniać, ale szczegóły na ich temat możecie znaleźć w moim filmie o historii chipsów w Polsce, przedstawionym w formie iceberga.
– Którą swoją zdobycz uważasz za najcenniejszą? A może jest ich kilka?
– Prawdopodobnie te najstarsze, z samego faktu, że są najstarsze. W dzisiejszych czasach pluję sobie w brodę, bo jak byłem młodszy to nigdy nie lubiłem tasiemek/pasków na opakowaniach chipsów, które miały reklamować jakiś film czy anime, więc automatycznie odrywałem je i wyrzucałem do kosza, bo utrudniały kolekcjonowanie, kiedy różnego rozmiaru paczki zawijały się pod siebie wchodząc w kontakt z tymi paskami. Pluję sobie w brodę, bo dzisiaj te tasiemki są tak naprawdę większością wartości tych wszystkich opakowań. Pokazują zamrożoną w czasie historię tego, co się wtedy działo na świecie, co było modne, czym bawiły się dzieciaki, jakie filmy były na topie i na jakich franczyzach będzie dorastała nowa generacja. Ba, sam fakt, że te paski w ogóle istniały już niejako podnosi potencjalnie ich wartość, bo dzisiaj się tego raczej nie robi. Bez tego, wszystko, co pozostaje, to kolejna, jednakowo wyglądająca paczka zielonej cebulki beż żadnej wartości.
– Jak wygląda kwestia przechowywania opakowań? Stosujesz jakieś specjalne klasery, segregatory i tym podobne?
– Obecnie trzymam wszystko razem w kilku pudełkach. Część jest posegregowana markami, żeby następnie mogła zostać posortowana datami od najnowszych do najstarszych i wklepana do mojego pliku excela w celach archiwizacji składów czy cen z ubiegłych lat, ale nigdy nie segregowałem ich konsekwentnie na bieżąco. Do tego dochodzi fakt, że przeprowadzałem się wiele razy na przestrzeni lat i podróżowałem z nimi wielokrotnie, a do tego dużo z nich przez lata służyło mi w różnych fazach kanału jako tło. Więc teraz zebrać się i posegregować to raz, a dobrze, kiedy opakowań jest już prawie 1000, jest bardzo trudno. Kiedyś co ciekawsze paczki trzymałem w foliach do segregatora w starym śpiewniku.
– Czy widzowie też Ci coś podsyłają?
– Znam jedną osobę, która tak samo jak ja kolekcjonuje opakowania i ma „lepsze”, starsze okazy niż moje i zdjęcia/skany niektórych z nich można znaleźć na Wykopie jako praktycznie jedyne zachowane zdjęcia w necie, pokazujące, że one faktycznie istniały. „Mam” jego całą kolekcję na komputerze w formie zdjęć. Kiedyś był na tyle miły, żeby się ze mną podzielić całymi folderami tego, co uzbierał, ale fizycznie chyba tylko raz ktoś wysłał do mnie swoje stare paczki wiele lat temu. Po sukcesie mojego „Iceberga o chipsach”, odezwała się do mnie (Normalna) Para widzów pracująca w PepsiCo. Dostałem od Nich pudło brandowanych rzeczy, gdzie najważniejsze były dwie sztuki Solonych Lay’s Taste of Success wydrukowanych na oficjalne otwarcie jednej z nowych fabryk. Jedno pełne opakowanie leży do tej pory w pudełku (i przybiera, mam nadzieję, na wartości, ha ha), a z drugiego zrobiłem sobie „guzik YouTube’a” na kamień milowy, jakim było 5000 widzów. Najważniejsze, że nikt jakoś specjalnie nie uważa, że zbieranie paczek jest turbo dziwne. Po tylu latach już wszyscy przywykli. Przynajmniej w najbliższych kręgach.
– Nie od dziś wiadomo, że co kraj, to inny kulinarny obyczaj. Potrafimy mniej więcej wskazać dominujące w danym państwie trendy, jeśli chodzi o jedzenie. A jak jest z chipsami? Czy mieszkając na Wyspach, zaobserwowałeś, aby dominowały tu inne częściej wybierane smaki niż w Polsce? Słyszałem, że Anglicy uwielbiają wprost octowe Pringlesy.
– Brytyjczycy uwielbiają swoje „crisps”. W ich żyłach prawdopodobnie płynie olej. Sól i ocet są zdecydowanie tutejszym wyborem numerem jeden, tak jak u nas jest to papryka czy zielona cebulka. Zielonej cebulki z kolei tutaj nie ma wcale, chyba że połączysz ją z serem, to wtedy Cheese&Onion spotkasz na praktycznie każdej półce. Kwaśny smak koktajlu z krewetek jest również bardzo znany i jeśli miałbym wybierać pomiędzy nim, a smakiem octu i soli, który jest podobny, wybrałbym Prawn Cocktail. Głównie przez to, że jest słodko-kwaśny, a nie tylko wykrzywiający twarz, jak Salt&Vinegar. Na półkach, w wielopakach obok wymienionych wyżej smaków, znajdują się najczęściej również smaki mięsne, jak kurczak z przyprawami czy wołowina. Po nietypowe nowości trzeba często grzebać w wolnostojących sklepach „off-license”.
– Ludzie często naprzemiennie używają słów takich jak chipsy i chrupki. Ale to chyba nie do końca są synonimy, prawda?
– Osobiście nie lubię jak ludzie to robią, but who am I to judge? Mamy na świecie większe problemy, ha ha. Dla mnie chipsy to coś słonego, cienkiego, płaskiego z ziemniaka. Chrupki to coś trójwymiarowego, (napuchniętego I guess, bo chipsy nie są nagle dwuwymiarowe) miękkiego i z kukurydzy. Wszystko inne to „słone przekąski” haha. To tak jak walka PC kontra konsole. Jakieś trójkątne, grube, twarde, tortillowe „chipsy” nigdy nie wygrają z cienkim, ziemniaczanym plastrem prosto z oleju. Jakbym miał zrobić ranking tekstur, to według mnie, wyglądałby mniej więcej tak:
Płaskie chipsy = karbowane chipsy
> twarde chrupki jak Cheetos Crunchos = chrupki ziemniaczane jak Tweestos
> miękkie chrupki jak Cheetos Ketchup
> chrupki kukurydziane jak Flips
> chrupki w kształcie piłek
> chrupki w kształcie krążków cebulowych
> chrupki 3D Bugles
> chipsy „mocno pogięte”
> chipsy z kotła (może poza oryginalną firmą Kettle)
Ale zrzucę wszystkie winy związane z nomenklaturą na wielkie korporacje i powiem, że jej nie ułatwiają kiedy nazywają chipsami coś co nie ma w sobie ziemniaków.
– Z chipsami i chrupkami często kojarzą się nam tak zwane „znajdźki” umieszczane w opakowaniach. Na przestrzeni lat przewinęło się pełno takich dodatków, od kultowych pokemonów, przez postacie z Cartoon Network, na banknotach kończąc. Co wspominasz najlepiej?
– Co do „znajdziek”, to ten fenomen potrzebuje swojego oficjalnego słowa, bo nigdy nie wiem jak to później „wygooglować”. Zastanawiam się czy „tazo” można uznać za synonim „znajdźki”, bo to głównie z nimi kojarzymy te dodatki. No właśnie, „dodatki” to kolejne słowo, które obiło mi się o uszy w tym kontekście. Nie wiem czy istnieją jakieś inne. Pamiętam zbieranie banknotów, ale zawsze miałem dziesiątki „lewych stron” i nigdy „prawych”. To była pierwsza gra gatcha, zanim to w ogóle było modne. Nigdy nie było drugiej połówki, ale co się dziwić, jak to działało pewnie jak znalezienie shiny Pokemona: szansa 1 do 4096, że znajdziesz potrzebną część. Ja z chipsów zbierałem tazo z Yu-Gi-Oh (bo z pokemonów zbierałem naklejki do albumu Chipicao), karty z Heroes IV (bo to było kiedyś dla nas to samo co Heroes II, w które graliśmy na komputerze), rozkładanki z historyjkami Garfielda i takie grube karty z gestami rękoma, które można było wycisnąć z karty – Kraina Crunch. Bardzo dobrze pamiętam tysiące kart z Dragon Balla, które zawsze piętrzyły się u mojego kuzyna, ale co ciekawe nigdy nie widziałem, żeby jadł jakiekolwiek Chio Chipsy. How did THAT happen? A to podobno ja jem dużo chipsów.
– Jak często jadasz tego typu produkty? Ustalasz sobie jakiś limit, czy może są to bardziej spontaniczne zakupy i konsumpcja?
– Czasami co drugi dzień, czasami jedna na tydzień. Zależy, czy kupuję importowane chipsy w polskim sklepie, które przeważnie mają około 130g, czy angielskie, które często nie są większe niż 70g. Przyjmijmy, że jem jakieś 200g na tydzień. Jak byłem młody, jadłem chipsy codziennie. Biedronkę miałem po drodze ze szkoły, a praktycznie każda paczka Top Chipsów miała wtedy od 150 do 300 gramów. Resztę przelicz sam, ha ha. No i raczej nigdy się nie zdarza, żebym nie zjadł jakiejś paczki naraz. To nadal przekąska pierwszego wyboru i to się chyba nigdy nie zmieni.
– Jakie były najdziwniejsze warianty smakowe, z którymi się spotkałeś?
– Kiedy zaczynałem kanał, pierwszymi najdziwniejszymi smakami było japońskie umeboshi, czyli kwaśna peklowana śliwka/morela, i amerykański Marmite, który smakował jak smar samochodowy. Poza tymi było ich jeszcze wiele:
– drzewo sosnowe (choinka)
– smaki alkoholowe jak Guiness czy JimBeam
– smaki owocowe jak mandarynki czy banany
– smaki słodkie jak chipsy w czekoladzie czy o smaku gofrów z truskawkami
– smaki zmyślone (z oficjalnego Instagrama firmy Lay’s) jak paracetamol, arbuz, cukierki candycorn. Polecam pooglądać.