Tego charakterystycznego zwierzaka zna chyba duża część z nas. Nieodłącznie kojarzy się on z dużą paczką chrupek na sklepowej półce. Mowa oczywiście o króliku Flipsie, który posiada długą i pełną przykrych incydentów historię. O ile produkt opatrzony jego łepetyną dalej znajduje się w sprzedaży, produkcją przekąsek zajmuje się już zupełnie inna firma, a wielu dawnych smaków niestety nie uświadczymy.
Gdzie się podziały tamte smaki…
Zabrzmi to jak narzekanie starego chłopa, który nie może pogodzić się z zastaną rzeczywistością, ale obecne „flipsy” nie są już tym samym co kiedyś. Bo owszem, można je nierzadko kupić choćby w dyskontach Biedronki, jednak gama smaków prezentuje się tu w mocno ograniczony sposób. Do wyboru mamy – pomijając klasyczne chrupki kukurydziane bez posypki – same słodkie warianty: toffi, czekoladę, truskawkę i banana. Czekolada to wręcz kultowy rodzaj flipsów, które w dzieciństwie nazywałem „wędzonymi chrupkami”.
Brakuje mi jednakże wytrawnych wersji, smakujących równie dobrze. Z perspektywy czasu może i nawet niektóre z nich dzisiaj wprawiłyby w zdziwienie. Doskonale pamiętam choćby smak pomidorowy i paprykowy, ale internauci wspominają także o chrupkach grzybowych, bekonowych czy serowo-cebulowych. O ile nie są to jakieś moje fałszywe wspomnienia, na tylnej części opakowania znajdowała się rozpiska wszystkich dostępnych smaków, jakie oferował producent.
A skoro wspomnieliśmy o producencie, powtórzę raz jeszcze, że i ten się zmienił. Obecnie jest nim znana polska firma Sante, lecz za właściwego ojca królika Flipsa należy uznać Dariusza Myrchę. Do postaci tej jeszcze wrócimy.
Flips był trochę jak zonk
W ostatnim tekście o teleturnieju „Idź na całość” wspomniane zostało, iż maskotka kota, zwana Zonkiem, na stałe wprowadziła ten wyraz do potocznego języka Polaków. Podobnie dzisiaj dzieje się choćby z paczkomatami, bo choć miano to oficjalnie nosić mogą wyłącznie skrytki InPostu, zdaje się, że określenia tego używa się także w przypadku konkurencji.
Wydaje mi się, że tak samo marka „Flips” zapisała się w pamięci konsumentów. Możemy kupować produkt zupełnie innego producenta, ale jego chrupki nadal nazywać „flipsami”. I nie ma znaczenia, że będą to na przykład „Tygryski”.
Przeszukując oferty zagranicznych sklepów internetowych, natrafiłem nawet na kilka produktów opatrzonych nazwą „Flips”, jednak niestanowiących towaru zaimportowanego z Polski. Co ciekawe, również były to chrupki. Jako przykład podam chociażby „Stobi Flips” macedońskiego przedsiębiorstwa Vitaminka. Trudno ocenić, skąd wynika całe to podobieństwo.
Stare reklamy
Królik Flips nie od zawsze jednak wyglądał tak samo. Zachowana na YouTube reklama z 1994 roku ukazuje go jako mniej pulchnego (dieta chrupkowa nie obeszła się z nim potem łagodnie…) i mocno stylizowanego na Bugsa ze „Zwariowanych melodii”. Na opakowaniu z kolei prezentuje się dość blado.
Trudno ocenić, ile spotów reklamowych wyprodukowano dla firmy Myrchy, ale w Internecie odnalazłem cztery. W pierwszym z nich akcja dzieje się w czymś w rodzaju sierocińca, do którego wbija Flips z chrupkami. Jeden ochłap nawet wrzuca zakonnicy do otwartych ust. Niech zna jego litość. Na uwagę zasługuje na pewno przygrywający w tle utwór śpiewany przez dzieci. Mam wrażenie, że w latach 90. duża część reklamówek dedykowanych małoletnim odbiorcom opatrzona była właśnie takimi piosenkami. Porównajcie ją sobie choćby do spotu Star Foods z Piotrem Gąsowskim.
Druga reklama przedstawia wojownika próbującego przebić dłonią drewniane (a może i kamiennie) bloki. Początkowo mu się to nie udaje, lecz wystarczą dwa chrupki, aby dokonać niemożliwego. Chyba bardziej lubię właśnie ten spot – jest głupi, śmieszny i jednocześnie zapada w pamięć.
Trzeci spot to po prostu spotkanie Flipsa z jakąś dziewczynką w sklepie, opatrzone podobnym tłem muzycznym jak w przypadku reklamy numer jeden. Przy czym warto tu zaznaczyć, iż w obu z nich promowane są wyłącznie podstawowe kukurydziane flipsy bez jakiegoś wymyślnego smaku.
Wytnij chmurkę i wygraj
Czwarta reklamówka wymaga osobnego omówienia, ponieważ pokazuje ona, że podobnie jak w przypadkach innych popularnych chipsów i chrupek we „flipsach” dało się natrafić na opakowanie ze znajdźkami.
W 2004 roku szczęśliwcy mieli okazję wejść w posiadanie kart do gry z bohaterami „Iniemamocnych”. Ale to nie wszystko, gdyż z zachowanego nagrania wynika, iż w ramach akcji promocyjnej istniała możliwość wygrania gadżetów takich jak aparat fotograficzny, zegarki i (chyba, bo pewności w tym przypadku nie mam) walkie-talkie.
Internauci wspominają także o jeszcze jednej, raczej niezachowanej na filmach i screenach, akcji promocyjnej. Miała polegać na wycinaniu „chmurek” z opakowania. Nie znalazłem jednak informacji o tym, ile należało ich uzbierać. Istotnym tropem jest wspomniana reklama z wojownikiem – na końcu dowiadujemy się o „kwietniowym losowaniu”, w którym wygrać można „Toyotę i wiele innych nagród”.
Inną interesującą informacją jest wywiad z Myrchą, w którym wspomina on o akcjach umieszczania w paczkach banknotów oraz zdrapek.
Myrcha oskarża Deutsche Bank
Legenda królika Flipsa ma jednak swoje mroczne strony. Założyciel firmy Dla Ciebie, odpowiedzialnej za produkcję kultowych chrupek, przez wielu uznawany jest za postać tragiczną. Wszystko przez materiał opublikowany 17 czerwca 2017 w serwisie YouTube, gdzie były właściciel opowiada o tym, jak został oszukany przez kilka osób, którym zaufał. Chcę jednak na samym początku zaznaczyć, że przytoczę tutaj wyłącznie to, czego możemy dowiedzieć się od rozmówcy, nie traktując tego jako pewnik. Bądź co bądź, film pochodzi z kanału PorozmawiajmyTV, gdzie gościły choćby osoby „porwane przez UFO” czy twierdzące, że każde dziecko posiada moc jasnowidzenia (i bynajmniej nie chodzi tu prozę Kinga)…
W wywiadzie Dariusz Myrcha wspomina o tym, że swoją przygodę z „flipsami” rozpoczął jeszcze przed transformacją ustrojową, w 1988 roku. Jak mówi, dopiero trzecia hala produkcyjna stanowiła jego własność, poprzednie dwie natomiast wynajmował. Firma działała prężnie, mogąc pozwolić sobie na konkursy z samochodami w ramach nagród. W 2001 roku, prócz chrupek, przedsiębiorstwo Myrchy zaczęło produkować także chipsy.
Po jakimś czasie pomagający w rozwoju biznesu BGŻ nie nadążał za zaspokajaniem aktualnych potrzeb, co spowodowało przejście do Deutsche Banku. Wtedy zaczęły się problemy, gdyż po 2 latach parametry finansowe Myrchy poszły w dół. W efekcie, w 2008 roku niemiecki bank miał zamknąć firmowe konta. Przedsiębiorcy postawiono warunek – pomoc w finansowaniu ze strony banku nastąpi, gdy jednoosobowa działalność Myrchy przekształci się w celową. Mimo jednak, iż Myrcha wykonał polecenie, obietnicy Deutsche Bank nie dotrzymał.
W 2009 roku pojawili się tak zwani „aniołowie biznesu”, którzy obiecali zatroszczyć się o interesy. Firma miała zostać wydzierżawiona na 5 lat, ale Myrcha miał zachować posadę i zarabiać może nie tak duże, ale mimo wszystko godziwe pieniądze. Biznesmeni ci jednak wystawili założyciela, blokując mu możliwość wejścia na halę produkcyjną. Sprawa trafiła do sądu, gdzie Myrcha został oskarżony i ukarany finansowo z powodu tego, iż rzekomo chciał uciec z majątkiem. Dodatkowo były chrupkowy potentat miał otrzymywać telefony z groźbami, w których jeden z „aniołów biznesu” stwierdził, że to dobrze, iż jego dzieci jeszcze żyją.
Biznesman starał się zwróć na swoją sytuację uwagę mediów. W 2010 roku poszedł do „Sprawy dla reportera”, lecz rozmowa odbyła się bez kamer, a TVP ostatecznie stwierdziła, że nie zrealizuje materiału, gdyż nie jest on wystarczająco ciekawy. Myrcha następnie zwrócił się do polsatowskiego „Państwa w państwie”, które wtedy stawiało swoje pierwsze kroki na antenie. Tam również jednak nie zdecydowano się zająć sprawą, choć nie podano powodu.
Konflikt z Polmlekiem
Tyle, jeśli chodzi o relację samego założyciela firmy Dla Ciebie. Innym tropem wskazującym na powody upadku imperium Myrchy jest artykuł z 2011 roku z nieistniejącej już strony Polish Club Online, która zachowała się za pośrednictwem Wayback Machine. Dzierżawa firmy stanowi tam jeden z wątków, natomiast tekst w całości poświęcono postaci Andrzeja G., związanego z Polmlekiem. Autor artykułu określa G. jako właściciela wielu biznesów mającego słynąć z doprowadzania do upadłości dobrze prosperujących spółek, aby następnie przejąć je w śmiesznie niskiej cenie.
W dalszej części tekstu opisane zostaje problem Myrchy, który nastąpił w 2009 roku. Nadszedł kryzys, a rentowność i obroty firmy spadły. Banki doradzały właścicielowi, aby zwolnił ludzi, ale ten miał zwlekać z decyzją. Deutsche Bank ostatecznie postanowił wypowiedzieć mu umowę, a potem niczym w efekcie domina tak samo postąpiły inne banki.
To właśnie wówczas znajomy Myrchy miał polecić mu Andrzeja G., lecz potem okazało się, że wynikało to z prywatnych pobudek. Wspomniany znajomy był związany biznesowo z tym człowiekiem. Sam G. był uprzejmy i oferował pomoc w uzyskaniu kredytów w zamian za możliwość dzierżawy części hal na preferencyjnych warunkach. Umowa stanowiła, że BGK od października 2009 roku będzie płacić 30 tys. zł miesięcznie, co realizowało przez dwa miesiące, a potem przestało.
Nowy dzierżawca posunął się jednak o krok dalej i zabezpieczył teren ochroną, która zabroniła poprzedniemu właścicielowi wstępu na jego własność, przez co przedsiębiorca stracił dostęp do swojego majątku i biura. Oszukany Myrcha zerwał umowę dzierżawy i wystawił zakład na sprzedaż, co zainteresowało litewskich inwestorów, którzy w lutym kupili firmę z długami. Jednakże w marcu firma trafiła do sądu z wnioskiem o upadłość, a sąd ogłosił ją mimo negocjacji Litwinów z wierzycielami.
BGK otrzymało wezwania do wydania majątku, które zignorowano, a po dwóch miesiącach Litwini z pomocą policji przejęli zakład. Dwa tygodnie później, w wyniku napadu ludzi uzbrojonych w karabiny, zakład wrócił pod kontrolę BGK. Syndyk unieważnił sprzedaż, a sąd po pół roku uznał rację Litwinów, ale było już wówczas za późno.
Artykuł określa Andrzeja G. jako osobę, która w wielu kręgach uchodzi za grubą rybę. Na tyle, że BGK pozwalało mu nie spłacać kredytów, które zaciągał. O jego wysokiej pozycji może także świadczyć fakt, iż szturm dokonany przez „ochroniarzy” z bronią został zorganizowany specjalnie dla niego przez… blisko związanego z nim adwokata.
Czy prawda leży pośrodku?
W sprawie „flipsowej” działalności wypowiedziało się także kilku internautów. Trudno jednoznacznie ustalić, ile prawdy zawiera się w ich relacjach, jednak uznałem, że warto choć odrobinę przyjrzeć się ich komentarzom.
Pewien użytkownik Wykopu napisał, że posiada kilku znajomych, którzy kiedyś pracowali w fabryce chrupek. Według nich w założeniu firmy miał pomagać Myrsze jakiś wysoko postawiony polityk (prawdopodobnie z SLD). Pracownicy mieli mówić, że technologia, z jakiej korzystano na halach produkcyjnych, była bardzo przestarzała, a problem ten dał o sobie znać najbardziej, gdy na rynek wchodziły chipsy. Podobno bardzo ciężko było posypać je przyprawami tak, by do nich przylegała.
Niektórzy internauci wskazują także na pewną retorykę, która według nich zdaniem jest błędna. Ich zdaniem Myrcha zrzuca winę na Deutsche Bank, jednak wielu istotnych elementów tej historii nie zdradza. Nie wiadomo, czy wybór innego banku cokolwiek by zmienił i czy akcentowanie, że źli Niemcy ponoszą winę za całe zajście, ma jakikolwiek sens. Ktoś zauważył, że bank zamknął linię z powodu niewypłacalności przedsiębiorstwa, co jawi się jako rozsądny krok. Dodajmy do tego wiedzę wyniesioną z artykułu, gdzie czarno na białym opisano, że pracownicy BGK mieli na swoim koncie szwindle, z których później w wyniku audytu musieli się tłumaczyć. Chodzi między innymi o fakt przyznawania G. licznych kredytów (ten zresztą miał zostać za to ukarany przez ostrołęcki sąd).
Mimo wszystko wolę patrzeć na „flipsy” po prostu jak na chrupki z dzieciństwa: coś smacznego, mocno kalorycznego i charakterystycznego dla tamtych minionych czasów. Dobrze wiedzieć, że chrupki te dalej znajdują się na sklepowych półkach, choć jako naczelny malkontent muszę ponarzekać, że ograniczenie takiego wachlarza smaków to grzech śmiertelny. Ale to już oceńcie sami.
Przeczytaj także: