Nie wiem jak u Was, ale u mnie temperatury są bardzo wysokie. Jako narzekający na wszystko Polak czekam, aż klimat nieco się oziębi. Wtedy będę mógł narzekać na to, że jest zimno. A tymczasem na te upalne dni chciałbym zaproponować kilka horrorów pośrednio lub bezpośrednio odnoszących się do ciepłego okresu letniego.
Na początku muszę zaznaczyć, iż tak jak w każdym opublikowanym przeze mnie zestawieniu macie tu do czynienia z całkowicie osobistym wyborem. Jest on subiektywny i jeśli uważacie, że jakiegoś tytułu tu ewidentnie brakuje, śmiało dajcie znać w komentarzu.
The Green Inferno (2013)
Reżyser dwóch pierwszych „Hosteli” tym razem umiejscowił akcję nie w Europie, a w egzotycznej Amazonii. Grupa ekologów chcących powstrzymać wycinkę lasów, by chronić zagrożone plemię, postanawia przeciwstawić się temu procederowi i uwiecznić całe zdarzenie szerszej publice.
Niestety dla aktywistów, z powodu sytuacji, której nie byli w stanie przewidzieć, znaleźli się oni w samym centrum aktywności tubylców. Tych samych tubylców, których zamierzali ochronić przez deweloperami. Dzikie plemię postanowiło ugościć swoich wybawców, zapraszają ich na obiad. W roli posiłku.
Przez większość filmu będzie nam dane obserwować, jak zamknięci niczym zwierzęta ekolodzy próbują uwolnić się z potrzasku. Nikt nie wie, gdzie się znajdują, a autochtoni, mimo że wyposażeni w prymitywne narzędzia, wykazują – cytując pewną reklamę – „smaka na maka”. Nie zabraknie tu scen gore, ale zdarzą się także momenty mocno komiczne, o ile bawi Was czarny humor.
Eli Roth – co można zauważyć już w samej nazwie filmu – nawiązuje do innego niesławnego horroru, który w Polsce zatytułowano jako „Nadzy i rozszarpani”. Tę produkcję także polecam, lecz zasługuje ona na osobny artykuł ze względu na kontrowersje z nią związane jak i ogólny wkład w kino grozy.
Mroczna plaża (2003)
Na ten horror natknąłem się przez przypadek. Znajdował się w trójpaku DVD i określono go błędnie mianem slashera, do którego zdecydowanie się on nie zalicza. Od razu też nadmienię, że „Mroczna plaża” to film niskobudżetowy. Czasami fakt ten (i według mnie znajdujemy tu potwierdzenie tej tezy) przemawia na plus, bo gdy brakuje budżetu, musimy dać się ponieść wyobraźni.
Mamy zatem czworo przyjaciół, którzy postanawiają spędzić weekend na plaży. Nie jest to jednak typowa plaża z parawanami, rymującym sprzedawcą kukurydzy i stoiskiem z gęsią Pipą nieopodal. Nie ma tu żywej duszy, a wokoło porozmieszczane zostały manekiny. Nie wiem jak Wy, ale o ile zombie, wampiry czy klauni nie wzbudzają we mnie jakoś szczególnie strachu, tak manekiny uważam za upiorne.
Po czasie okazuje się jednak, że ktoś mimo wszystko jeszcze się na wspomnianej plaży znajduje. Nazywa się Zippo i nie jest do końca normalny. Jednak nie tylko on wydaje się podejrzany, gdyż bohaterowie zaczynają odczuwać, że miejsce, w którym aktualnie się znajdują, jest im bardzo dobrze znane. I na tym właściwie zakończę. Są w „Mrocznej plaży” momenty naprawdę dobre, choć czuć niewykorzystany potencjał.
Midsommar. W biały dzień (2019)
Jeśli jeszcze nie oglądaliście tego fenomenalnego horroru Ariego Astera, to gorąco (takie żartobliwe nawiązanie) do tego zachęcam. Musicie jednak zainwestować w trochę czasu, bo wersja rozszerzona to prawie trzy godziny halucynogennej, pogańskiej opowieści o niemal całkowicie odseparowanym od świata kulcie.
Ciepłe, letnie słońce i malownicza okolica, choć niekiedy przywodzą na myśl naprawdę miłe odczucia, tym razem podkreślają grozę sytuacji. Członkowie kultu, na którego ziemie wkraczają główni bohaterowie, uzależniają swoje życie od cyklu przyrody. Śmierć nie stanowi dla nich tego, czym jest ona dla nas, a najważniejsze, nawet te najbardziej intymne, czynności tak charakterystyczne dla człowieka odbywają się grupowo. Bazują na kolektywnej świadomości. Pełno tu także magicznej symboliki.
Od razu jednak ostrzegam, że film sam w sobie nie jest straszny w sposób taki, jak zazwyczaj próbują nas przerazić horrory. Nie ma tu wyskakujących krzywych mord, są za to sceny mocno niepokojące. W głównej mierze niepokój przejawia się tutaj faktem normalizacji czegoś, co normalne dla człowieka współczesnego nie jest.
Ruiny (2008)
Ten horror z kolei znalazł się na tej liście nie ze względu na swój całokształt, a wyłącznie przez kilka scen. Uważam, że „Ruiny” to sztandarowy przykład niewykorzystanego potencjału. Częściowo również cenzury, gdyż – jeśli oczywiście jest to prawdą – Europejczycy dostali ten film w wersji nieco bardziej okrojonej.
Głównymi bohaterami jest tu grupa przyjaciół, która postanawia spędzić nietypowe wakacje w Meksyku. Podróżnicy chcą bowiem spenetrować starą świątynię Majów, lecz na ich drodze stają tubylcy. Jak jednak okazuje się później, to wcale nie oni są głównym przeciwnikiem, z którym nasi protagoniści będą musieli się zmierzyć. Tytułowe ruiny skrywają bowiem nieznany gatunek roślin.
I to nie byle jakich roślin, gdyż należą one do rodzaju tych bardziej żarłocznych, zwłaszcza gdy pojawia się kusząca perspektywa wszamania ludzkiego mięsa. Dodatkowo na drodze ewolucji roślinki nauczyły się one stosować wiele trików pozwalających im przyciągnąć potencjalne ofiary. Sam koncept pełnych chlorofilu stworów, a także wybór miejsca akcji to mocne atuty tej produkcji, ale niestety po drodze czegoś zabrakło. Mimo to polecam się z „Ruinami” zapoznać.
Koszmar minionego lata (1997)
Teraz przedstawiam Wam absolutny klasyk filmów grozy, z którego później czerpały inne slashery. Właściwie film ten powstał w dużej mierze na bazie popularności innej nieśmiertelnej serii, jaką jest „Krzyk”.
Co się stanie, kiedy grupa pijanych nastolatków uda się w podróż samochodem? Jak łatwo się domyślić, kulminacją tych ekscesów będzie wypadek, i to z udziałem człowieka. Ofiarą zostaje rybak, jednak sprawcy wypadku nie mogą zgłosić sprawy na policję w obawie przed ujawnieniem swego wskazującego stanu. Wizja zaprzepaszczenia przyszłości powoduje, że nastolatkowie postanawiają wrzucić martwego (przynajmniej tak im się wydaje) rybaka do oceanu i zapomnieć o sprawie.
Od tych nieszczęsnych wydarzeń mija rok i – jak możecie się domyślić – ktoś jednak postanawia nie puszczać wypadku w niepamięć, a nawet stawia sobie za cel wyeliminowanie wszystkich sprawców. „Koszmar minionego lata” nie stanowi zbyt wybitnego dzieła i nie odkrywa Ameryki, jednak zalicza się do czołówki tych generycznych horrorów, w których bohaterowie giną jeden po drugim. Powstały kolejne części i serial, więc być może Was to zainteresuje.
Meg (2018)
Trochę się zastanawiałem, czy zamieszczać ten film na niniejszej liście, ale miałem ku temu dwa powody. Po pierwsze, niedawno do kin zawitał sequel. Po drugie, mimo że nie jest to typowy horror, to jednak mamy w nim ogromnego rekina, a o takich absurdalnie dużych stworach warto coś napisać. Wiadomo, że w naszym Bałtyku bardziej powinniśmy się obawiać tego, czy osoba obok właśnie sobie nie użyła, jednak strach przed rekinami (których oczywiście próżno u nas szukać) wydaje się być powszechny.
„Meg” absolutnie nie kryje się z tym, że jest filmem głupim, nastawionym na akcję i stosującym utarte już schematy. Mamy ogromnego megalodona, który wydostaje się z wodnej otchłani. Mamy też faceta po przejściach, który już wcześniej ostrzegał, że taki stwór może istnieć, lecz wzięto go za foliarza. W końcu, mamy poszczególne postaci, które z jednej strony w większości stanowią tło zdarzeń, lecz czasami zarzucą jakimś tekstem na poprawę humoru. Właściwie można powiedzieć, że jeśli ktoś przystąpi do seansu, spodziewając się „Casablanci”, to będzie to co najmniej dziwne.
Wizyta (2015)
Shyamalan to specyficzny reżyser. Niektórzy mają dość jego pomysłów na tyle, że proponują mu powrót do szkoły filmowej. Według mnie historia jego dokonań reżyserskich to taka sinusoida. Raz wychodzi mu genialnie, a raz dziwnie i słabo. „Wizytę” akurat postrzegam w tej pierwszej kategorii.
Jest to horror „found footage”, w którym poznajemy Beccę oraz jej młodszego brata Tylera. Ze względu na dość napięte stosunki ich matki z dziadkami, nasi małoletni nie mają z tymi drugimi w ogóle kontaktu. To jednak ulega zmianie – ich matka postanawia wyruszyć w urlopowy rejs, a przy tym pozwolić na odbudowanie więzi rodzinnych. Bohaterowie zostają więc wysłani do domu dziadków, aby spędzić z nimi trochę czasu.
Niestety już od początku pobyt wydaje się być dość dziwaczny i niepokojący. Staruszkowie zachowują się w sposób, który wzbudza grozę i nasuwa przypuszczenia, że nie do końca wszystko jest z nimi w porządku. Rodzeństwo znajduje się tym samym w potrzasku. Polecam ten film choćby ze względu na fakt, że Shyamalan po wielu nieudanych projektach wreszcie (przynajmniej na moment) wrócił na właściwe tory.