Dziś chcę zaprezentować Wam wafelek, który podbił polski rynek w latach 90. Sprowadzany z Grecji, dawał możliwość kolekcjonowania naklejek z animowanymi zwierzakami. Łączy się z nim również pewna miejska legenda sugerująca, iż miał działanie rakotwórcze.
Dla wielu to zawsze będzie „Kukuruku”
Analizowany w tym artykule produkt oficjalnie nazywa się „Koukou Roukou” i jest wafelkiem przekładanym kremem o kakaowym smaku. Jego produkcją zajmuje się firma BINGO S.A., której siedziba znajduje się w Grecji, a konkretniej w mieście Jerakas.
Na początku lat 90. XX wieku produkt ten eksportowano do państw Europy Środkowej takich jak Czechosłowacja czy Polska, jednak lista krajów, do których trafił wafelek, jest o wiele dłuższa. Słodycz zawitał między innymi do Stanów Zjednoczonych, Australii, Izraela, Libanu czy Chin, a to tylko kilka wybranych państw.
Chociaż seria, do której należy ten artykuł, sugeruje, iż analizowany produkt nie istnieje na polskim rynku, trzeba zaznaczyć, iż nie do końca sytuacja się tak prezentuje. Od czasu do czasu wafelek trafia do sieci sklepów Żabka i stamtąd właśnie kilka tygodni temu udało mi się go nabyć (w Dino podobno też da się go znaleźć). Z racji jednak iż wielu osobom „Koukou Roukou” kojarzy się z dzieciństwem, kiedy to dostęp do tego produktu był raczej szeroki, a na pewno szerszy niż obecnie, uznałem, że mimo wszystko współcześnie wafelek stanowi bardziej ciekawostkę aniżeli coś naprawdę rozchwytywanego.
Chodzi o to, że obecnie jest to obiekt nostalgii kupowany właśnie przez wzgląd na dawne czasy. Warto bowiem poprzypominać sobie, jak to kiedyś było i powrócić do okresu, kiedy wykonanie zadania domowego i wzięcie stroju na wychowanie fizyczne zaliczały się do jedynych naszych problemów.
Zbierz je wszystkie
Wafelek ściągał na siebie uwagę dzieciaków głównie ze względu na tak zwane znajdźki. Jego fenomen zatem jawi się podobnie jak popularność gum Turbo, do których dołączano obrazki z samochodami, czy chrupek z tazosami. W przypadku greckiego wafelka producenci postanowili przykuć uwagę potencjalnych nabywców nie wypasioną karoserią i końmi mechanicznymi a antropomorficznymi zwierzakami bardzo podobnymi do tych pochodzących ze stajni Disneya.
W sieci dostępna jest reklama wafelka emitowana w latach 90. i opatrzona chwytliwą muzyką. W jej przekazie dominują dwa czynniki: po pierwsze, to, że „Koukou Roukou” stworzone zostało z masy kakaowej; po drugie natomiast, że dzięki zakupowi tego produktu będziemy mogli otrzymać obrazek z wesołym zwierzakiem.
„Koukou Roukou” to jest nowe cudo z masy kakaowej. To najlepszy smak na ziemi, może zmieścić się w kieszeni.
Wspomniane znajdźki – bazuję tutaj na archiwalnych zdjęciach znalezionych w sieci – pierwotnie były naklejkami. Postać zaprezentowana na naklejcie posiadała dymek sugerujący, iż chce ona coś powiedzieć. Co konkretnie? To już producenci pozostawili dzieciom mogącym dopisać na białym polu kilka słów od siebie. W tej współczesnej żabkowej wersji obrazki są mniejsze i nie da się ich nigdzie nakleić. Ot, zwierzątko z numerem na białym tle. Niektóre fotografie sugerują, że „Koukou Roukou” starał się wykorzystywać również rozpoznawalne marki takie jak gra „Angry Birds” czy kreskówki „Tom i Jerry” oraz „Artur”. Podejrzewam, że miało to miejsce w krajach, gdzie produkt ten nadal cieszy się popularnością.
Miejska legenda o rakotwórczości
Jedną z naczelnych polskich legend miejskich z dawnych lat jest ta o rakotwórczych produktach. Tu ponownie posłużę się przykładem gumy Turbo, o której także rozpowszechniano takie plotki. Na „Koukou Roukou” również wydano wyrok, a wieść, że od jedzenia tychże wafelków można dostać raka, szybko ruszyła w Polskę.
Ten negatywny PR spowodował upowszechnienie się pewnego wiersza podwórkowego. Najpopularniejsza jego wersja brzmiała:
Kukuruku jest trujące, rakotwórcze i śmierdzące. Nadziewane heroiną, a od tego dzieci giną. Jak Wałęsa go spróbował, to od razu wykitował. Jeśli chcesz być narkomanem, Kukuruku polecane!
To oczywiście zaledwie jeden z wariantów, ponieważ z racji, iż ta rymowanka przekazywana była niczym w głuchym telefonie, wielokrotnie dochodziło do zmiany jej tekstu. Ogólnie jednak zawsze chodziło o to samo: zjesz greckiego łakocia, więc zaliczysz chemioterapię.
Tak, jak wspomniałem wcześniej, omawiany wafelek nie był jedynym tak niesłusznie napiętnowanym produktem. Wydaje mi się, że w głównej mierze opinia publiczna miała dużą awersję do każdego składnika mającego „E” w nazwie. Zresztą, kilka lat temu w telewizji puszczano reklamę z Anną Nowak-Ibisz, gdzie aktorka zachwalając jakieś zupki w proszku czy coś podobnego, posłużyła się argumentem, iż nie ma w niej „żadnych E”. Myślę zatem, że i obecnie znajdzie się spora grupa osób popierająca tę narrację.
Subiektywna ocena
Na koniec chciałbym podzielić się z Wami swoimi wrażeniami z degustacji. Pewnie narażę się wielu osobom, ale dla mnie „Koukou Roukou” to wafelek jakich wiele. Muszę jednak zaznaczyć, że nie posiadam żadnych nostalgicznych skojarzeń związanych z tym wyrobem. Po prostu w dzieciństwie nigdy nie napotkałem go na swojej drodze, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
Doskonale rozumiem, że ktoś, kto obcował z tym greckim produktem w latach 90., może uznawać go za ambrozję dla zmysłów. I w głównej mierze będzie się tak działo przez pozytywne skojarzenia z „lepszymi czasami”.