Znajdujące się w Seattle Muzeum Popkultury postanowiło usunąć ze swojej wystawy poświęconej Harry’emu Potterowi wszelkie eksponaty bezpośrednio powiązane z J. K. Rowling. Ma to związek z rzekomą nienawiścią autorki wobec osób trans oraz z tym, że menedżer projektu jest właśnie taką osobą. Czy doszło tutaj do aktu hipokryzji? Moim zdaniem owszem.
Rowling i cancel culture
Postaci J. K. Rowling chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Wykreowała ona bez wątpienia jeden z najpopularniejszych światów fantasy. Wiele osób dorastało wraz z przygodami czarodzieja Harry’ego Pottera, a egzemplarze książek o jego perypetiach rozchodziły się jak świeże bułeczki.
Osobiście literatury tej nigdy nie czytałem i ten epizod fascynacji Potterem jakoś mnie ominął. Miałem jednak tak z wieloma popularnymi dziełami kultury i obecnie nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć dlaczego. Jeśli zaś chodzi o filmy, jedne podeszły mi bardziej, inne mniej, ale niezaprzeczalnie każda część przygód młodego czarodzieja poradziła sobie z box office.
J. K. Rowling stała się jednak moim zdaniem ofiarą cancel culture po tym, jak wygłosiła niepopularną opinię o środowisku osób trans. Jak wiadomo, zarówno w ultralewicowym jak i ultraprawicowym świecie jakiekolwiek minimalne odchylenie od ogólnie wyznawanych zasad spotyka się z ostracyzmem. Uważam, że zupełnie niesłusznie, zwłaszcza w kwestiach, które nie zostały całkowicie zbadane lub które funkcjonują na zasadach nacisku pewnego lobby. W tym wypadku w głównej mierze chodziło o bardzo „kontrowersyjne” stwierdzenie, iż występują wyłącznie dwie płci.
Zmiana płci, tożsamość płciowa czy pojęcie płci mózgu w dalszym ciągu nie zostały zbadane na tyle, by móc w sposób zerojedynkowy zgodzić się z postulatami społeczności LGBT. W debacie publicznej często dominują emocje, których być w niej nie powinno, zwłaszcza gdy chcemy nadać jej naukowy charakter. Ponadto, co widać również w tym przypadku, pewne środowiska uważają, iż mogą stosować zabiegi, których nie można stosować przeciwko nim. Coś na zasadzie „Kopnę cię, ale ty nie możesz mi oddać”.
Cancel culture według niektórych osób nie istnieje. Spotkałem się z takimi twierdzeniami. Problem w tym, że stanowią one bzdurę. Gdyby to zjawisko nie występowało, osoby takie jak między innymi S. Haskell czy L. S. Burmah nie napisaliby żadnych publikacji na ten temat. Co więcej, cancel culture wywodzi się bezpośrednio z mentalności religijnej, która nakazywała „polować na czarownice” tylko dlatego, że ktoś uważał inaczej. Gdyby nie cancel culture, wielu streamerów nie byłoby w nieuzasadniony sposób zgłaszanych przez zawistnych narcyzów tylko dlatego, że ośmielili się oni transmitować na żywo „Dziedzictwo Hogwartu”.
Dystans od autorki, lecz nie od pieniędzy
Na oficjalnej stronie muzeum możemy przeczytać oświadczenie, które wprost porównuje Rowling do Lorda Voldemorta. Przytoczę Wam fragment:
Chcielibyśmy pójść za internetową teorią, że te książki zostały faktycznie napisane bez autora, ale ta pewna osoba jest trochę zbyt głośna ze swoimi nienawistnymi i dzielącymi poglądami, aby ją zignorować. Tak, mówimy o J. K. Rowling i nie, nie podoba nam się, że dajemy jej więcej rozgłosu, więc to ostatnie jej imię, które zobaczysz w tym poście. Po prostu zostaniemy przy Sami-Wiesz-Kim, ponieważ mają wystarczająco zbliżone charaktery. Jej transfobiczne poglądy są obecnie na pierwszym planie, ale nie możemy zapominać o wszystkich innych problemach, przez które jest problematyczna: wsparcie antysemickich twórców, stereotypy rasowe, których używała podczas tworzenia postaci, niesamowicie biały świat czarodziejów, zawstydzanie grubych, brak reprezentacji LGBTQIA+, super chłodne spojrzenie na bigoterię i innych tych, którzy nie pasują do standardowego świata czarodziejów i wiele więcej.
Przyznam, że bardzo rozśmieszyło mnie to, co przeczytałem. Przede wszystkim pokazuje to, jak bardzo roszczeniowi są autorzy. Jeśli w danym dziele nie pojawi się żaden ich reprezentant, automatycznie biorą to za umyślne działanie, aby ich obrazić. Choćby ta gruba czy homoseksualna osoba po prostu stała sobie pod ścianą przez dziesięć sekund, będzie się dla nich liczyć wyłącznie to, że wystąpiła. Moim zdaniem to mocne uprzedmiotowienie takiej postaci.
Opowiem o tym jako autor. Otóż, mam na swoim koncie jedną książkę, która popularnością co prawda nie grzeszy, ale w moim kierunku w trakcie korekty też padały sugestie, aby zmienić w niej pewne rzeczy. Chodziło o to, że coś jest niesmaczne albo kogoś obraża. Na większość tych poprawek nie wyraziłem zgody, gdyż było dla mnie oczywiste, że to dyskretna próba cenzury. A ja jako autor nie mam obowiązku robić ludziom dobrze. Jeśli ktoś się obrazi, to będzie to jego subiektywne odczucie, które tak na dobrą sprawę w ogóle nie musi mnie interesować. Wyjaśniam to w odniesieniu do zawierania w swych dziełach jakiejkolwiek reprezentacji dowolnych osób, na których wstawianie możesz nie mieć chęci ani pomysłu. No, chyba że lubisz oglądać na ekranie czarnoskórą Kleopatrę made by Netflix.
Interesujące jest jednak to, że ta próba zdystansowania się od Rowling ze strony Muzeum Popkultury tak naprawdę nie istnieje. Transpłciowy menedżer Chris Moore oraz sama placówka tak bardzo odcinają się od Rowling, że zarabiają na wystawie poświęconej jej dziełom – przecież tego nie powstydziłby się dobry kabaret.
O wiele bardziej zrozumiałbym sytuację, w której muzeum całkowicie zrezygnowałoby ze wspominania o Potterze. Nie mówię, że bym takowy krok poparł, jednak na pewno byłoby to logiczniejsze. A tak stworzono ideologicznego potworka polegającego na tym, że twórcy zarabiają na czymś, co tak bardzo ich przecież obrzydza.
Kilka miesięcy temu odwiedziłem toruńskie Muzeum PRL-u. Na ścianach znajdowały się tam portrety partyjnych przywódców, a na wieszakach wisiały mundury MO. Czy zatem mogę wyjść z tezą, że twórcy tego muzeum popierają komunizm? Byłoby to dość niedorzeczne. Jednak w przypadku Muzeum Popkultury sytuacja wygląda inaczej, bo właściciele chcą nam mydlić oczy swoimi rzekomymi problemami z wystawą. Tę samą wystawą, na którą się zgodzili.
Media internetowe nie zawodzą
Niektóre portale także się nie popisały, ponieważ pisząc o decyzji Muzeum Popkultury, zdecydowały się iść w zaparte, że Rowling rzeczywiście jest transfobką. Filmweb zrobił to na tyle śmiało, że wyłączył możliwość komentowania, co absolutnie jawi się jako bezcelowe. Chodzi mi o to, że owszem, istnieją portale nieposiadające sekcji komentarzy, ale jeśli jednak już nią dysponują, a w tym jednym przypadku blokują tę sekcję, to coś jest dla nich wyjątkowo niewygodne. Efekt zatem jest odwrotny niż ten zakładany.
PPE z kolei uważa, że „J.K. Rowling od dawna budzi kontrowersje swoimi poglądami na temat płci i tożsamości płciowej”. Bo wiecie, idea tylko dwóch płci to – zdaje się – duża kontrowersja i na pewno nauki biologiczne nie podsuwają nam dowodów na to, że tak jest.
Abstrahując jednak od tego konkretnego newsa, strasznie drażni mnie fakt uogólniania. Media internetowe potrafią bardzo śmiało wyskoczyć z tezą, iż fani Pottera odwracają się od autorki. Tyle że tak naprawdę nie są to fani Rowling, a jedynie garstka osób. Większość prawdziwych fanów nadal ją wspiera i kocha jej twórczość. Dlatego tym bardziej śmieszy mnie takie zaklinanie rzeczywistości.