„Incel”, „facecik” i wiele innych. Takie przydomki zostały nadane mężczyznom, którzy śmiali wyrazić swoją nieprzychylną opinię o kinowym hicie „Barbie”. Czy w rzeczywistości jest to film, który broni obu płci, czy jednak stara się wznieść na piedestał tylko kobiety? W tym artykule przybliżę Wam moją niepopularną opinię na temat tej sprawy. I tak, jestem kobietą.
Słowem wstępu
„Barbie” w reżyserii Grety Gerwig był długo zapowiadanym tytułem, na który czekały miliony osób. W Polsce premiera miała miejsce tydzień temu, a dokładniej 21 lipca. Film zapowiadany był raczej jako luźna komedia, której akcja miała rozgrywać się w fantastycznym Barbie Landzie jak i prawdziwym świecie ludzi.
Humor miał być niewybredny i oparty na żartach o trzepaniu… i w sumie trochę tak było. Najzabawniejsze sceny rzeczywiście opierały się na prostym humorze, który akurat mi nie przeszkadzał. Przykładem jest przewijający się motyw konia jako symbolu męskości, który Ken wziął sobie trochę za bardzo do serca, ale również model Barbie z powiększającymi się cyckami. Wspomnianą scenę z „trzepaniem” natomiast dość niekomfortowo się oglądało, co było spowodowane obecnością małych dzieci na sali kinowej.
PG-13, ale na reklamach był jak family friendly
No właśnie, dzieci. W rzeczywistości „Barbie” jest oznaczona jako film PG-13, czyli nieodpowiedni dla osób poniżej 13. roku życia. Jest to niepodważalny fakt, a rodzice zawsze powinni sprawdzać dokładnie, na co tak właściwie zabierają swoje pociechy. Odczuwam jednak pewien dysonans, ponieważ ten tytuł naprawdę był reklamowany jako coś odpowiedniego nawet dla najmłodszych. Pamiętam, gdy kilka miesięcy temu byliśmy na innym seansie, przed którym reklamowali właśnie „Barbie”. 6-latki na sali kinowej były zachwycone.
Dobrze oddany świat lalek
Osobiście po „Barbie” oczekiwałam, że będzie to film, na którym możemy po prostu spędzić miło czas i powspominać kultowe zabawki. Podejrzewałam, że nawet, jeśli pojawi się motyw „wojny płci” to będzie on nadal utrzymany w lekkim tonie, który rozluźni nieco dzisiejszy napięty świat, gdzie promowane jest wzajemne oskarżanie się o rzeczywistość, która panowała, zanim się urodziliśmy.
Początkowa część filmu była naprawdę niezła. Barbie i Kenowie zostali ukazani jak lalki w ludzkich ciałach – brały prysznic bez użycia wody, piły herbatę bez prawdziwego napoju w szklance czy też potrafiły delikatnie szybować z wyższych kondygnacji swoich domków, niesione niczym w prawdziwej dłoni.
Barbie Land został ukazany jako trochę przerażające miejsce przez brak jakichkolwiek zmartwień i trwającą w nieskończoność biesiadę. Najważniejsze były oczywiście Barbie, które odgrywały większość ról społecznych i zawodów. Barbie lekarka, prezydentka, a nawet pracowniczka budowlana. Wieczorami odbywały się huczne imprezy z układami tanecznymi, a później babskie wieczory. I tak w koło.
Ale wyszło jak zawsze
Niestety, im dalej oglądałam „Barbie”, tym bardziej zaczynałam podejrzewać, z czym mam do czynienia. Podejrzewać, bo film lepiej jest obejrzeć do samego końca, by być fair w jego ocenie.
Barbie i Ken przybyli do prawdziwego świata ludzi, a dokładniej do Californii. Nie wiem jakie normy panują w Stanach Zjednoczonych, ale niektóre ukazane sceny były jeszcze bardziej przerysowane niż w Barbie Landzie. Barbie czuła się osaczona spojrzeniami i komentarzami ludzi dookoła, co miało chyba reprezentować codzienne odczucia każdej kobiety w zachodnim świecie. Ken również dostał niewybredny komentarz ze strony dwójki gejów, ale wiecie – to było już zabawne.
Później pojawiła się dość typowa scena, gdzie grupka mężczyzn w garniturach rozmawia ze sobą, a kobieta-sekretarka tylko im przeszkadza swoją obecnością. Choć muszę przyznać, że pewien motyw społeczny ukazany w filmie był naprawdę trafny. Barbie po wejściu do biura prezesa Mattel ponownie ujrzała grupę facetów obradujących nad tym, jakby tu użyć postępowych hasełek, by zarobić jak najwięcej. Od razu przywiodło mi to na myśl tęczowe awatary korporacji, które pojawiają się w mediach społecznościowych 1 czerwca, a znikają zaraz po ostatnim (i oczywiście nie są tak chętnie promowane np. w krajach arabskich przez te same korporacje). Trudno też nie wspomnieć o dziełach typu „She-Hulk” czy „Velma”, które dla skoku na pieniądze zbezcześciły kultowe postacie z dzieciństwa wielu z nas. Bo nieważne jak gadają, ważne, aby gadali.
Morał?
„Barbie” w założenia miała na celu wskazać problem nierówności w społeczeństwie obu płci. To przynajmniej sugeruje rozwiązanie akcji, gdzie świat ludzi pozostaje patriarchatem (bo podobno tak jest, szczególnie na tym okropnym, szowinistycznym zachodzie), a Barbie Land to takie odbicie lustrzane, gdzie Kenowie nie mają nic do gadania. Tylko że znowu, nie jest to odpowiednik obecnych czasów, a raczej stanu mającego miejsce po wojnie. Aby nie było za prosto, warto dodać, że tytułowa Barbie woli żyć w tym prawdziwym świecie. Czemu? Myślę, że głównie przez płaskostopie, którego się nabawiła.
Mówiąc tak zupełnie poważnie. Motyw Barbie, która chce samodzielnie podejmować wybory, jest okej. Pomimo tego, że z założenia ma być dziewczyną Kena i mieszkać w sfeminizowanym Barbie Landzie, ona nie chce takiego życia. Brzmi to nadal banalnie, ale może ograniczenie się do właśnie tego motywu lepiej wpłynęłoby na ogólny odbiór dzieła.
Ci na zachodzie już to wiedzą
Hollywood lubi poruszać temat nierówności płci ciągle w ten sam sposób i kierując to ciągle do tych samych, zachodnich odbiorców. Prawda jest taka, że osoby, które obejrzały „Barbie”, już w lwiej części przypadków dobrze wiedzą, że kobiety też mogą być prezeskami, adwokatkami i są takimi samymi ludźmi jak mężczyźni. Tak samo wiedzą, że mężczyźni też mogą mieć chwile słabości, mogą płakać lub marzyć o zostaniu tancerzem baletowym. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to jest po prostu niereformowalny, i żaden tekst kultury mu tego nie przetłumaczy.
Wiadome jest, że nadal istnieją kraje, w których brakuje edukacji w tym zakresie. Jednak korporacje straciłyby na promowaniu swoich nowoczesnych produktów choćby w takiej Ugandzie.
Ty polski incelu!
Wiele osób broniących „Barbie” uważa, że nie jest to film tylko o kobietach. Ma on przedstawiać perspektywę obu płci i problemy, które stawia przed nami dzisiejszy świat. Niektóre osoby, głównie płci męskiej (i ja), uznały jednak, że problemy „brzydkiej płci” zostały zepchnięte bardziej na margines. Przez wyrażenie swojego zdania w ich kierunku posypały się wyzwiska w postaci inceli, kuców i debili.
Uważam, że jeśli już chcemy promować równość, to ta równość w rzeczywistości musi być oddana w dziele. Oczywiście zawsze zdarzy się odbiorca, który nie będzie zadowolony. Jednak, gdy pojawia się tak wiele głosów rozczarowania, to coś ewidentnie się nie udało. Jestem kobietą, ale wyraźnie zauważyłam, że dużo więcej zastrzeżeń poleciało w stronę Kenów (mężczyzn) w tym filmie. To głównie z nich można się śmiać, to oni sprowadzili Barbie do roli podawaczek piwa. W świecie rzeczywistym natomiast to właśnie kobiety najbardziej cierpią przez mężczyzn i patriarchat (nawet nie wiem jak wiele razy słowo „patriarchat” padło w „Barbie”).
Shaming mężczyzn na Filmwebie
Na Filmwebie możemy znaleźć wiele nieprzychylnych komentarzy osób, które rozczarowały się „Barbie” i odebrały to jako atak na mężczyzn. I tak, miały prawo do takich odczuć. Niestety wywołało to oburzenie części społeczności, a niektóre z odpowiedzi są naprawdę przerażające. Jak bardzo można nienawidzić kogoś za inne zdanie?
Shaming. Jest to zachowanie, które ma spowodować w odbiorcy poczucie wstydu. W komentarzach na Filmwebie widać ten zabieg poprzez wyzywanie mężczyzn od „inceli” i „facecików”. Odbiorca takich wiadomości może poczuć zawstydzenie i nie chcieć już ciągnąć dalej rozmowy. Brak możliwości swobodnej wypowiedzi może się z kolei odbić na pewności siebie i samopoczuciu takiej osoby.
Jednym z powodów takiej otwartej agresji jest to, że możemy porozumiewać się ze sobą przez Internet i być anonimowymi. Tak łatwiej jest obrazić drugą osobę. Oko w oko jest mniejsza szansa, że zaczniemy wyzywać kogoś, bo nie podoba mu się „Barbie”, ale przez Internet to już inna sprawa. Pewne hamulce przestają działać.
Drugim powodem, jaki dostrzegam, jest promowanie turbo-nowoczesnego podejścia do życia w mediach społecznościowych czy właśnie w niektórych dziełach kultury. Jeśli się z czymś nie zgodzisz, to na pewno jesteś zacofany, nienawidzisz kobiet i osób innej rasy. Przykład takiej postaci pojawił się nawet w „Barbie”. Zdaniem nastoletniej Sashy jej ojciec uczący się języka obcego dokonuje zawłaszczenia kulturowego. Ciągle mam jednak nadzieję, że twórcy zrobili to w żartach.
Podsumowanie. Moim zdaniem „Barbie” to film, który mógłby być zabawny i nieść za sobą morał, ale nie do końca się to udało. Większość dyskusji pod filmem dotyczy politycznego i stronniczego przekazu dzieła, a społeczeństwo nadal jest spolaryzowane.
Tak to prawda, 99% kobiet jest mizoandryczkami, jak taka zostanie starą panną z 20 kotami to właśnie wszystkich wyzywa od najgorszych za to że przegrała życie i nie ma nikogo kto by „jej tunel czyścił”. Kobieta jest dosyć prosta i jest stare prawo jak świat – kobieta bez bolca dostaje pierd##lca. Niestety ale większość mężczyzn niezbyt jest zainteresowana tymi mizoandryczkami, większość z nich to spasione julki albo ulane karyny, dodatkowo mają straszny nieporządek w głowie, właśnie przyszłość tych kobiet czyli pewnie z 50% wszystkich kobiet to samotna starość z 20 kotami i mizoandria na pełną skalę, nienawiść do mężczyzn 24 godziny na dobę. Pozdrawiam, Dorota – kariera jest, spełniona żona i matka trójki ślicznych maluszków 🙂
Pride month to już zauważyłem od jakiegoś czasu format memów xd. Ciekawe ile z tych osób co organizuje tego typu „akcje” faktycznie miała kontakt z jakimiś mniejszościami, a nie tylko powtarza puste slogany.