Stare kreskówki potrafiły jechać po bandzie, jeśli chodzi o skecze czy poruszane tematy. Niekiedy przekaz był tak dobrze ukryty, że należało trochę podrosnąć, aby wyłapać go po wielu latach błogiej nieświadomości. Czasami jednak zdarzały się sceny mroczne i bardzo niepokojące, które co prawda nie epatowały flakami lub krwią ze względu na kategorię wiekową, ale i tak pozostawiały uczucie dyskomfortu. Ewentualnie wymuszały zmianę majtek na nową parę.
Biedny kotek
Toma i Jerry’ego nikomu nie trzeba chyba przedstawiać. Tę kreskówkę produkowano jeszcze w czasach, kiedy pojedyncze odcinki przygód kota i myszy puszczano premierowo w kinach. Na kasecie nagrane miałem naprawdę wiele odcinków tej animacji i przemoc stosowana przez dwóch głównych adwersarzy była eksponowana tam niezwykle często. W ruch szły siekiery, rozwścieczone pszczoły, deski czy młotki, a to i tak pewnie nawet nie stanowi promila morderczych broni wykorzystanych do wzajemnej likwidacji.
Ta przemoc, rzecz jasna, miała mocno kreskówkowy charakter, bo odcięty ogon czy upadek z wysokości nie kończyły się dla Toma pobieraniem renty, więc jako dziecko w ogóle nie uznawałem tych scen za brutalne. Obecnie wydają się mi one nieco bardziej niepokojące, chociaż nie chcę też iść w skrajność, mówiąc, że nie puściłbym temu dziecko. Puściłbym. Niech samo wyrobi sobie opinię.
Jest jeden taki epizod „Toma i Jerry’ego”, który kiedyś oglądałem na pożyczonej kasecie i który sprawił, że nie za bardzo chciałem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Odcinek ten nazywa się „The Two Mouseketeers”, co moglibyśmy przetłumaczyć jako „Dwaj Myszkieterzy” i pochodzi z 1952 roku. I – jak sama nazwa wskazuje – jego akcja skupia na okresie szesnastego lub siedemnastego wieku, stanowiąc parodię klasycznej powieści Dumasa.
Tom dostaje rozkaz, aby strzec przez Jerrym i Nibblesem (wiecie, ta mniejsza i jaśniejsza mysz) króla. W tamtym okresie potrafiono skutecznie zachęcić obywatela do pieczołowitego wykonania rozkazu – jeżeli Tom poniesie fiasko, trafi na gilotynę. Jak możecie się domyślić, bohaterowi nie udaje się sprostać temu zadaniu i słowa stają się czynem. W końcowej scenie widzimy dwóch myszkieterów, którzy wracają ze skradzioną z bankietu wałówą. Wtedy obydwoje dostrzegają, jak na gilotynie opada ostrze. Według mnie to właśnie stanowi największy mindfuck, ponieważ scena ta wydaje się bardzo poważna, a Toma w ogóle nie widać, tak jakby widz miał się utwierdzić w przekonaniu, że zginął.
Dochodzi tu też bardzo chamska scena: Nibbles wzdycha, wypowiadając frazę o biednym kotku, by później wzruszyć ramionami i stwierdzić, że „To przecież wojna”. W momencie, kiedy szukałem tego fragmentu, aby po prostu sobie go przypomnieć, zerknąłem w sekcję komentarzy. Wiele osób pisało w niej, że w dzieciństwie zdarzało im się płakać przy tej scenie.
Miś i Lew
„Teletubisie” to dzieło, którego dzisiaj raczej nie byłbym w stanie obejrzeć. Chyba nawet ironicznie też byłoby to dla mnie trudne. Jednak za dzieciaka, i to w sumie nawet nie jakiegoś bardzo małego, zdarzyło mi się śledzić perypetie tych dziwnych stworzeń, bodajże na Canal Plus, który czasem odkodowywał pewne programy dla dzieci.
Nie oszukujmy się – fabuła „Teletubisiów” miała prezentować się prosto, czasem wręcz absurdalnie, a serial w dużej mierze opierał się na powtarzaniu pewnych rzeczy, co oczywiście dla kilkuletniego dziecka mogło okazać się dobrym sposobem na uczenie się i lepsze zapamiętywanie prostych historii.
Jeden odcinek odcisnął się na mojej psychice na tyle, aby znaleźć się w tym zestawieniu. Zresztą nie tylko mnie to kiedyś zszokowało, bo również po komentarzach innych ludzi można wywnioskować, że narobili w nachy przy tej scenie.
Chodzi o moment, w którym pojawiają się postacie Misia i Lwa. Ale nie takie zwykłe postacie, tylko coś w rodzaju dwóch poruszających się makiet na kółkach. Z perspektywy dzisiejszej porównałbym te dwa upiorne zwierzęta trochę do animatroników z „Five Nights at Freddy’s”.
Nie wiem, co było w nich dla mnie najstraszniejsze. Może fakt, że mimo bycia makietami mówiły ludzkim głosem. Może chodziło o te ich puste, ale poruszające się oczy. A może o samoczynne przemieszczanie się i to, że Miś kitrał się za drzewem, jakby miał jakiś nikczemny plan. Możliwe też, że o wszystko naraz. W każdym razie nie chciałbym, aby coś takiego zaczęło mnie gonić.
Wołowa głowa
Początkowo przygody tchórzliwego psa chciałem pominąć, ponieważ główny sens tej animacji polega na straszeniu młodszego odbiorcy. Mógłbym zamieścić w tym zestawieniu z dziesięć epizodów tej kreskówki i jeszcze miałbym wiele do opisania. Uznałem jednakże, że skoro już zamierzam dać przykład z „Chojraka”, to niech będzie to przykład nie aż tak oczywisty. Wiele osób wskazuje, rzecz jasna, na kilka powtarzających się w różnych zestawieniach motywów.
Jednym z nich jest „Fryzjer Fred” i ten odcinek rzeczywiście oglądałem w dzieciństwie, ale choć był niepokojący, nie uznałbym go za taki, który rzeczywiście by mnie straszył. Wydawał mi się po prostu dziwny i miejscami zabawny. Potem mamy faraona i w sumie to każdą scenę, w której wykorzystano grafikę trójwymiarową. Te sceny też są dość straszne, ale chyba zacząłem oglądać „Chojraka” zbyt późno, aby mnie to w jakikolwiek sposób mocno przeraziło. Była jeszcze biała realistyczna głowa i ją także pamiętam, lecz to nadal nie jest to, co zasługiwałoby na umieszczenie w tym zestawieniu.
Istnieje jednak jeden odcinek, który do dziś uznaję za straszny i wyróżniający się. To epizod „Wołowa Głowa”. Jego fabuła przebiega w ten sposób, że Muriel ze względu na chorobę nie jest w stanie zrobić jedzenia dla Eustachego. Zrzęda bierze więc różowego psa i obydwoje trafiają do knajpy prowadzonej przez Świniaka. Jego imię wynika z faktu, że rzeczywiście jest świnią. W pewnym momencie Chojrak dostrzega, że klient, który wyszedł do toalety, tajemniczo zniknął, a kotlet w burgerze łudząco przypomina jego twarz.
Tak, tutaj mocno wchodzi motyw kanibalistyczny i podobnie jak w przypadku spotkania Toma z gilotyną wszystko zostało ukazane jakby z boku, głównie poprzez cienie. Świniak i jego żona zdają się zjadać swoich klientów, a to wszystko przy przygrywających w tle riffach gitarowych, co jeszcze bardziej wzmaga apetyt dwójki właścicieli.
Tyle że… to pomyłka. Chojrakowi udaje się uciec, ale tak naprawdę obie świnie nie zjadają klientów, a zapraszają ich do piwnicy, aby poczęstować każdego rzeźbą z mięsa w kształcie ich głowy. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, okazuje się, że ich intencje wcale nie były złe, a Chojrak – chyba po raz pierwszy w całej serii – stanowczo się pomylił. I dlatego ten odcinek uważam za tak dobry i niepokojący.
Gluty
W tym przykładzie chciałem trochę pośmieszkować z pewnych standardów. Bo wiecie – zarówno teraz jak i dawniej kreskówki musiały spełniać pewne zasady, a ich twórcy wiedzieć, co mogą pokazać, a czego unikać.
Taki na przykład Thanos. Dzisiaj, za sprawą MCU kojarzy się z pstryknięciem eliminującym połowę żywych istot ze wszechświata. Nie zawsze jednak właśnie ten motyw wyróżniał go na tle innych antagonistów. Thanos w wielu komiksach Marvela podkochiwał się w spersonifikowanej Śmierci. Szalał na jej punkcie do tego stopnia, że był w stanie zrobić wszystko, nawet dokonać ludobójstwa, aby ta tylko zwróciła na niego uwagę.
Jednak na antenie Fox Kids i Jetix taki motyw przejść nie mógł, więc jego kochankę w „Srebrnym Surferze” nazwano po prostu Lady Chaos. Co więcej, właściwie nawet nie wiadomo było, czy Thanos nie darzył przypadkiem uczuciem bytu, który w rzeczywistości nie istniał. Biorąc pod uwagę depresyjną otoczkę całej kreskówki, tak radykalna zmiana wydaje się dziwna, a jeszcze dziwniejsza staje się po przybliżeniu pewnej sceny.
W odcinku pod tytułem „Drogowskazy Obserwatorów – Część Druga” Srebrny Surfer razem z kilkoma innymi postaciami trafia do krainy niegdyś zamieszkanej przez Obserwatorów. Jest to rasa, która przypatrywała się kosmicznemu życiu i utrwalała wiedzę o nim w swojej bibliotece.
Cywilizacja ta jednak niemal doszczętnie wyginęła, zamieniając się w zielone gluty, które stanowiły coś na wzór kolektywnej świadomości. Gluty łączyły się ze sobą, tworząc większą breję, a przemienić się w nie mogły osoby chcące wykorzystać wiedzę zgromadzoną przez Obserwatorów do własnych celów. Nieistotne, czy ten cel był światły, czy wynikał z samolubnych pobudek. Po prostu – chciałeś tę wiedzę wykorzystać, więc musiałeś zmienić się w gluta skazanego na wieczne cierpienie.
W pewnym momencie większość bohaterów, którzy dopiero co trafili na planetę, rzeczywiście zaczęła się zmieniać, w tym także sam Surfer. Wtedy też dostrzec możemy, że dwoje piratów po zamianie w gluty łączy się ze sobą i jest tak jakby jednym pokracznym bytem. I z tego chyba mam największe podśmiechujki, bo przypomnijcie sobie, co pisałem na samym początku – nazwanie ukochanej Thanosa śmiercią nie było mile widziane przez stację, ale już ta scena jak najbardziej została zaakceptowana.
Tu niestety mogę Wam podlinkować tylko intro, gdyż na YouTube nie zdołałem znaleźć tego odcinka.
Przerobiony na kiełbasę
„The Twisted Tales of Felix The Cat” jest kreskówką bardzo dla mnie zagadkową. Wiem, że ją kiedyś oglądałem, ale nie mam pojęcia gdzie i w jakiej wersji językowej, zwłaszcza że w czasach mojego dzieciństwa posiadanie choćby niemieckiej wersji Cartoon Network nikogo w Polsce nie dziwiło.
Jeśli wierzyć Wikipedii, a z jej wiarygodnością bywa różnie, w naszym kraju kreskówka ta leciała na ATM Rozrywka, a także była dostępna na płytach VCD. Jeżeli jednak oglądaliście starsze wersje Felixa, kiedy mógł on spokojnie konkurować z Myszką Miki, to na tę wersję możecie nie być przygotowani.
Z jednej strony dominuje tu grafika stylizowana na lata trzydzieste i czterdzieste, z drugiej strony wiele opowiadanych tu historii to psychodela pełną gębą. Przy tym serialu pracowała między innymi osoba odpowiedzialna za tworzenie „Krowy i Kurczaka”, więc ta konwencja wydaje się zrozumiała.
Pierwszy odcinek kreskówki skupia się na restauratorze serwującym mięso w swojej knajpie. Tylko mięso. To jedyne, co znajdziemy u niego w karcie. Na początek wjeżdża przepiękna piosenka właśnie o tym organicznym produkcie kulinarnym. Mięso dosłownie śpiewa, świnia zostaje wciśnięta do specjalnej maszyny, a parówki, które z niej wychodzą, zaczynają wtórować. Dochodzi do aktu kanibalizmu, gdzie świnie zamierzają zjeść swego mniejszego kolegę, już martwego. Krowy przerabiane na kotlety chwalą się, że smakują lepiej, gdy są martwe, a zaraz potem widzimy jedną niedożywioną biedaczkę w klatce.
Potem piosenka się kończy, a restaurator zauważa, że brakuje mu mięsa. Na szczęście nieopodal znajduje kota Felixa, którego mężczyzna uznaje za wspaniały substytut tych wszystkich świń, krów i innych zwierząt. Ostatecznie jednak właściciel sam wpada do maszyny i zostaje przerobiony na dorodną kiełbaskę. I co najważniejsze – kiśnie przez to ze śmiechu.
Nie wiem za bardzo, czy jest sens dodawania jakiegokolwiek komentarza. Po prostu obejrzyjcie ten pierwszy odcinek, a zaręczam wam, że nie pożałujecie. Albo pożałujecie – zależy, czego oczekiwaliście.
Przeczytaj także: