Interpretacji Batmana w ciągu kilkudziesięciu lat nagromadziło się tyle, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Od kompletnie przerysowanej i zarazem wiernej komiksom kreacji Adama Westa, przez gotyckiego Micheala Keatona, po mocno urealnioną wersję Christiana Bale’a. Batman trafił nawet do Japonii z epoki Sengoku, a ostatnio dużo mówi się o nowej animacji z gackiem, której akcja ma rozgrywać się w świecie wykreowanym na wzór lat 40. XX wieku. Przy takiej mnogości Batmanów, a przecież nie wymieniłem nawet pięciu procent z nich, trudno mi wybrać tego, którego śmiało mógłbym umieścić na szczycie podium. Na pewno jednak jedno z zaszczytnych miejsc przypadłoby Mrocznemu Rycerzowi z kreskówki „Batman – The Animated Series” z 1992 roku.
Mieszanie gatunków
Na początku warto zastanowić się nad tym, jaki gatunek filmowy reprezentuje serial. Ktoś powie, że to animacja i jednocześnie film superbohaterski i oczywiście trudno będzie się nie zgodzić z taką odpowiedzią. Uważam ją jednak za niewystarczającą.
Głównymi twórcami serialu byli Eric Radomski oraz Bruce Timm, którzy brali to, co najlepsze z innych estetyk podobnych dzieł. Oczywiście nie zabrakło tu inspiracji poprzednimi Batmanami, ale panowie postanowili też sięgnąć choćby po stare animacje z Supermanem i klasyczne dla kreskówek plansze początkowe, ukazujące tytuł odcinka oraz to, co mniej więcej w nim ujrzymy.
Niektóre odcinki odwołują się stylistyką do starych komiksów z Batmanem, przypominając, że posiada on duże detektywistyczne zacięcie. Jest kilka takich epizodów, w których główni źli to pospolici gangsterzy. Dominują tu ewidentnie wpływy filmów noir. Nie zabrakło jednak miejsca na klimaty typowo fantastycznonaukowe bądź orientalne podróże Bruce’a Wayne’a, choćby w epizodach, gdzie występuje Ras’ al Ghul. Do tego dochodzą także gotyckie plenery, stanowiące charakterystyczny element twórczości Radomskiego, oraz geometryzm stylu art déco.
Do wszystkiego, co opisałem, wprowadza nas jedna z najlepszych czołówek, jakie kiedykolwiek stworzono na potrzeby animacji. Można by stwierdzić, że ot, Batman łapie sobie dwóch złodziejaszków, ale w połączeniu z muzyką i mrocznym ukazaniem miasta ta czołówka po prostu nie ma sobie równych.
Złoczyńcy znani i mniej znani
Każdy superbohater musi mieć godnego przeciwnika. Można by rzec, że właściwie bez niego nie jest on w stanie poprawnie funkcjonować, bo po co miastu jakikolwiek cwaniak w pelerynie, skoro nie ma on niczego sensownego do roboty. Batman posiada wielu rozpoznawalnych przeciwników i trudno opowiedzieć historię o nim bez ich udziału.
W animacji często zatem gacek zmierzy się z lubującym się w czarnym humorze Jokerem czy dystyngowanym Pingwinem. Ten drugi zresztą, podobnie jak Kobieta Kot, mocno przypomina swoją burtonowską wersję z filmu „Powrót Batmana”. Warto przy tym zauważyć, iż oba dzieła wyszły w tym samym roku.
Azyl Arkham, do którego trafiają największe świry w Gotham, gości w swych animowanych czterech ścianach jeszcze wielu złoczyńców z kart komiksów. Mamy Trujący Bluszcz, Stracha na Wróble, Dwie Twarze czy Człowieka Zagadkę. Czasami dany złoczyńca po prostu pojawia się w centrum głównych wydarzeń i przyjmujemy do wiadomości, że Batman mierzy się już z nim któryś raz z rzędu.
Często jednak opowiedziana zostaje nam historia powstania danego psychopaty. Przykładowo, Szalony Kapelusznik staje mistrzem hipnotyzujących chipów po tym, jak koleżanka z pracy, w której się podkochuje, nie odwzajemnia jego awansów. Dwie Twarze natomiast w pierwszych odcinkach pracuje jako szanowany prokurator, jednocześnie przyjaźniąc się w Waynem. Wszystko to zmienia się na skutek wypadku.
Twórcy jednak postanowili pójść o krok dalej i zaserwować nam postaci wcześniej nieznane, wymyślone na potrzeby serialu. I tak, choć obecnie Harley Quinn to bardzo rozpoznawalna antybohaterka DC, wtedy w 1992 roku dopiero zaliczała swój debiut właśnie w animowanych epizodach. Jej toksyczny związek z Jokerem – dosłownie i w przenośni – pozwolił Harley stać się kanoniczną.
Mamy też choćby dwa odcinki z Baby Doll, która także została wymyślona na potrzeby serialu. To kobieta cierpiąca na rzadkie schorzenie powodujące, że ciągle wygląda ona jak dziecko i nie może się zestarzeć. Nie wiem jak wy, ale dostrzegam w niej spore podobieństwo do Elmirki z Animków.
Czasami twórcy decydowali się również na sięgnięcie po postaci mniej znane takie jak choćby Clock King czy Maxie Zeus. Antagoniści ci występowali wcześniej w komiksach, lecz pamiętać o nich mogli wyłącznie najwierniejsi fani.
Bez cenzury, bez tematów tabu
Kreskówki mają to do siebie, że dedykowane są konkretnej grupie odbiorców, czyli w głównej mierze dzieciom. Oczywiście, o ile nie mówimy o South Parku albo Uśmiechniętych Przyjaciołach, gdzie granice można łatwo przekroczyć i tak na dobrą sprawę pokazać praktycznie wszystko. Kiedy jednak dany serial ma być przeznaczony dla małoletnich odbiorców, twórcy muszą się pilnować.
Dobrym przykładem jest choćby animowany Spider-Man i odcinki z Morbiusem. Ta druga postać jako wampir normalnie żywiłaby się krwią, jednak mocno ją ugrzeczniono. Zamiast krwi wysysa ona osocze, nie używając przy tym do tego celu kłów, a specjalnych kanalików w swoich dłoniach.
W animowanym Batmanie może nie znajdowało się aż tak wiele drastycznych scen, ale kiedy już miały one miejsce, nie pieściły się z widzem. Słowo „narkotyki” czy „morderca” nie były zastępowane eufemizmami. Niektóre walki gacka z bandytami powodowały też, że tu i ówdzie polało się mu trochę krwi, lecz nadal daleko temu było oczywiście do gore na poziomie Hostelu. Ten realizm, mimo wszystko przecież w mocno przerysowanym świecie, dawał jakąś naukę.
Zresztą, wspomniana paleta przeciwników gacka jawi się jako Choroszcz pełną gębą. Moim zdaniem ugrzecznienie tego wszystkiego nie wyszłoby serii na dobre.
Nie tylko akcja
A jak prezentują się historie opowiadane z Batmanie? Otóż, nie zabraknie klasycznych scenariuszy, opierających się o komiksy, jak i całkiem nowych, może i nawet dość niespodziewanych w kontekście prezentowanego świata.
W wielu odcinkach rzeczywiście fabuła bazuje na tym, że dochodzi do jakiegoś przestępstwa lub intrygi, zaś Batman i Robin w porozumieniu z komisarzem Gordonem próbują rozwiązać sprawę i wysłać przestępcę z powrotem za kratki albo do pokoju bez klamek. Mamy jednak całkiem sporo scenariuszy wykraczających poza ten schemat.
Nie brakuje odcinków ukazujących przeszłość Bruce’a Wayne’a oraz osób z jego otoczenia. Wiadomo, ojciec i matka Batmana zostali zastrzeleni. Jasne, że nie da się pominąć sceny śmierci jego rodziców, bo to niejako kanon, choć rzecz jasna i on był niekiedy modyfikowany. Oprócz tego jednak otrzymujemy tragiczną historię Robina, właściwie nawet podobną do tej Batmana. Dowiadujemy się też nieco więcej o samym kamerdynerze Alfredzie, a konkretniej o tym, że był agentem na wzór Bonda (ten motyw mocno wykorzystał serial Gotham), a także o poszczególnych przeciwnikach.
Chyba jednym z ciekawszych odcinków, i to bez Jokera oraz ferajny, jest ten, w którym Batman próbuje uświadomić szefa gangu narkotykowego, że przez sprzedawane przez niego dragi jego syn trafił do szpitala. Odcinek jest mocny, bogaty w przesłanie i emocjonalne relacje.
Batman nie zabija
Ekranowe wyjaśnianie tych wszystkich psychologicznych zawiłości spowodowało, że choć zawsze lubiłem postać Batmana, zacząłem bardziej ją doceniać. Nierzadko ten superbohater, ale w sumie i nie tylko on, ponieważ taki styl działania obierało wielu gości w pelerynach, irytował mnie powtarzaną niczym mantra zasadą, że nie zabija, bo gdyby to czynił, byłby taki sam jak ci, których ściga.
Teoretycznie szlachetne, lecz kiedy spojrzymy na to, iż praktycznie każdego miesiąca pacjenci z Gotham po prostu łamali zabezpieczenia, uciekali i dalej popełniali zbrodnie, przestaje się to już jawić w taki sposób. Mało tego. W niektórych odcinkach lekarze sami stwierdzali, że dany osadzony został wyleczony i może wracać do społeczeństwa. Sami domyślcie się, jak się to skończyło.
W serialu jednakże Batman – może naiwnie, a może i nie, to już pozostawiam do oceny – wierzy, że każdy z tych złoli może się zmienić. Często bywa nieufny w tej kwestii, ale szczerze pokłada w to pewne nadzieje. I w sumie z czasem okazuje się, że ma rację, ponieważ rzeczywiście w niektórych przypadkach antagoniści przechodzą na dobrą stronę.
The New Batman Adventures
Jeśli oglądaliście gacka na Amazon Prime Video albo macie go na dvd w oryginalnym wydaniu, pewnie zauważyliście, że jego przygody posegregowano na cztery sezony. Nie jest to jednak do końca rzetelne ujęcie sprawy. Ten „ostatni sezon” w rzeczywistości był serialem zatytułowanym „The New Batman Adventures”. I mam z tym dziełem dość spory problem.
Z jednej strony jest to kontynuacja poprzedniego Batmana, którego emisja na kanale Fox Kids dobiegła końca. Początkowi odcinka towarzyszy to samo intro, a niektóre postaci pozostają niemal niezmienione. Z drugiej strony duża grupa bohaterów uległa sporym modyfikacjom – mowa tu choćby o Pingwinie, który w tej odsłonie bardziej przypominał komiksowy pierwowzór. Był szanowaną personą Gotham, prowadził legalny biznes, ale jednocześnie robił na boku lewe interesy. Nijak nie był podobny do pulchnego, trójpalczastego stwora z kanałów, choć w komiksie na podstawie animacji wyjaśniono, że przeszedł operację.
W tej kreskówce Batmana było już zdecydowanie mniej. Bardziej skupiono się na postaci Batgirl czy samych złoczyńcach. Zdecydowano się także na fabularny zwrot pod postacią rezygnacji z dawnego Robina, który został zastąpiony nowym, zaś sam stał się Nightwingiem. Twórcy postanowili też mocniej zaakcentować połączenie przedstawionego świata z losami innych superbohaterów DC, by stworzyć spójne uniwersum. Stąd choćby Supergirl napotkała na swojej drodze Batgirl.
Wydaje mi się, że scenariuszowo nowa seria radziła sobie znacznie gorzej. Nadal zdarzały się w niej intrygujące historie, jednakże działo się to zdecydowanie rzadziej. Nowe przygody Batmana zresztą nie utrzymały się na antenie tak długo jak pierwszy serial. A potem pojawił się „Batman Przyszłości”, ale to już historia na potem.