Media uwielbiają nas straszyć. W przypadku katastrofy czy konfliktu zbrojnego poinformowanie o tych zdarzeniach to po prostu obowiązek. Jednak wałkowanie tematu, aby doprowadzić odbiorców do negatywnych stanów emocjonalnych, zakrawa o znęcanie się. Wirus, wojna czy drogie wakacje – straszenie trwa cały rok.
Przewijanie zagłady
Nagromadzenie negatywnych treści na przeróżnych portalach internetowych może doprowadzić do zjawiska zwanego doomscrollingiem. Oznacza ono zachowanie polegające na nadmiernym zaangażowaniu w przyswajanie negatywnych informacji. Osoba, która popadła w doomscrolling, traci na niego czas i energię, lecz kluczowe jest właśnie to, iż pozyskiwane wiadomości są nacechowane negatywnie. Obfitują w kolejne afery, skandale, katastrofy, wojny oraz niesprawiedliwości społeczne.
Pytanie, jakie można sobie zadać w tej chwili, brzmi: po co w ogóle angażować się w tak wyniszczające zachowanie? Przecież – o ile oczywiście nie mamy skłonności masochistycznych – nie kłujemy sobie notorycznie oka igłą ani nie uderzamy się ustawicznie młotkiem w głowę. Wiemy, że to boli, i po prostu tego nie robimy. Więc dlaczego?
Najczęściej przytaczanym wyjaśnieniem jest lęk przed niewiedzą. Żyjemy w społeczeństwie informacyjnym i większość z nas czuje potrzebę tak zwanego „bycia na bieżąco”. Pozyskanie wiedzy na temat tego, co nas otacza, daje nam poczucie bezpieczeństwa. Jesteśmy wówczas przygotowani na potencjalne zdarzenie, a przynajmniej taki mamy plan.
Chcąc zatem dowiedzieć się czegoś więcej, przeglądamy kolejne doniesienia. Liczymy, że będą to wpisy nacechowane pozytywnie i dzięki nim się uspokoimy. Szukamy, szukamy i szukamy, jednak ciągle natrafiamy na samo gęste. Ani się nie obejrzymy, pływamy po szyję w szambie, a nasz strach jest już nie do opanowania. Algorytmy rządzące Internetem ewidentnie nie pomagają, bo z jeszcze większym zaangażowaniem podsuwają nam podobne tematy.
Warto też dodać coś o psychologii ewolucyjnej, ewidentnie działającej w omawianej sytuacji. Jej ideę stanowi to, że negatywne sygnały przyciągają naszą uwagę, gdyż informują one o zagrożeniu, przed którym chcemy się uchronić. Tyle że w efekcie podczas przeglądania newsów wpadamy w błędne koło.
Idealnym przykładem portalu bazującego na doomscrollingu jest bez dwóch zdań Wykop. Żeby było jasne, nie twierdzę, że znajdziemy tam wyłącznie złe wiadomości, jednak każdego dnia to właśnie te negatywne, szokujące, niekiedy emocjonalne posty pną się w górę. Komentarze pisane pod nimi nie poprawiają wcale sytuacji. Problem stanowi także brak przeanalizowania wrzucanych treści, gdyż często dzieje się tak, że wykopki czytają wyłącznie tytuł i krótki opis znaleziska, natomiast nie weryfikują tego, co znajduje się za odnośnikiem do danego tekstu.
Korony z głów
Poruszyłem temat przeglądających i linkujących, ale przecież mamy jeszcze trzecią grupę, najważniejszą – publikujących. Do nich należą wszelkiej maści dziennikarze i politycy. Jeśli dzisiaj w kraju X wybucha wojna, trudno raczej o tym nie napisać. Jeśli minister palnął coś głupiego, wypada o tym wspomnieć. Odróżnijmy jednak informowanie o złych rzeczach, które przecież zdarzają się praktycznie każdego dnia, od rozmazywania ich po całym ekranie tak, aby starczyło jeszcze na kilka dni.
Tu wkraczają stałe tematy, rozwlekane przez miesiące, a nawet lata, główne straszaki, jakimi szczuje się odbiorców. Kiedy jeden król listy przebojów odchodzi w cień, wynajdujemy drugiego, aby przypadkiem nie stało się tak, że ludzie się odrobinę odprężą.
Dobry przykład to pandemia Covid-19, która zresztą często jest przytaczana w kontekście doomscrollingu. Nie było wówczas takiego dnia, aby nie pisano o kolejnych zarażonych w konkretnych krajach. Media przez mniej więcej dwa lata straszyły ludzi wirusem, powielając niekiedy sprzeczne ze sobą informacje. Szczepionki raz działały, raz nie działały. A jeśli działały, to tylko w podwójnej lub potrójnej dawce, choć potem następowały inne aktualizacje tychże doniesień. Niekiedy nawet posuwano się do nazywania osób niezaszczepionych mordercami, próbując nieudolnie wywołać w nich poczucie winy.
Nie neguję faktu powstawania wielu fake newsów na temat szczepionek i samej pandemii. Chodzi mi tutaj o to, co media zrobiły z – jakby nie patrzeć – poważnym tematem. Doszło do tak idiotycznych sytuacji, że koronawirus towarzyszył nawet wiadomościom, które powinny jawić się jako neutralne i od niego wolne. Dobrze pamiętam, jak poznańska „Gazeta Wyborcza” napisała, że do Polski przyleciały bociany, ale „koronawirus im niestraszny”. Media również promowały tak zwaną „nową normalność”, sugerując, iż stan sprzed pandemii szybko do nas nie wróci. Na stronach głównych brylowały również liczniki zakażonych i zmarłych, bo kto wie, może i ty trafisz do puli.
Klimat wojny
A potem „przebój” pod postacią Covid-19 zaliczył spadek. Nadal co prawda niektóre media próbują nieśmiało przypominać, że przecież non stop umieramy na potęgę, ale to już nie ten sam hit co wcześniej. Wszystko przez temat wojny na Ukrainie, który aktualnie nie funkcjonuje już w tej samej formie. Teraz bowiem zarówno politycy jak i media płynnie przeszli do straszenia nas globalną wojną, może i nawet III wojną światową. Trudno ocenić, czy będziemy tu tylko sterować dronami padem do Xboxa, czy może zgnijemy w okopach. Wersje ekspertów diametralnie różnią się od siebie. Musimy jednak stale być przygotowani na to, że zostaniemy zmuszeni do rzucenia wszystkiego, w tym pracy, żony, dzieci czy własnego hobby, aby iść w kamasze.
Obok wojennej paranoi berło dzierżą także doniesienia o zmianach klimatycznych. Nie warto zatem mieć dzieci, bo spłoną na pustyni rodem z Mad Maxa. Auta spalinowe szybciutko trzeba zamienić na elektryki, żeby pan producent zarobił… to znaczy, chciałem powiedzieć: dla dobra planety. Wszelkie rozwiązania, jakie się proponuje w tym zakresie, także mają raczej przestraszyć ludzi i w pewnym sensie pokazać im, że w całym tym procesie w ogóle się oni nie liczą.
Przykład? O ile wymiana tak zwanych kopciuchów jest moim zdaniem potrzebna i może pomóc, o tyle media raczej straszą ich posiadaczy tykającym zegarem i wysoką kwotą, jaką trzeba będzie wydać. Nikogo nie obchodzi, czy cię na to stać. Dofinansowanie? Owszem, istnieje, lecz najpierw musisz sam ponieść koszty, a zwrot często otrzymywany jest po roku czy dwóch latach, i to w pewnej części, nie zaś w całości.
Szemrane organizacje, takie jak choćby Ostatnie Pokolenie, opierają swoje działania właśnie na tego typu skrajnościach. Ogólnie zgadzam się z twierdzeniem, że idiota przyklejony do asfaltu odbije się w mediach mocniejszym echem niż grupa osób sprzątająca las ze śmieci. Problem polega jednak na tym, że ten przyklejony idiota wzbudza w większości odbiorców negatywne emocje, straszy ludzi i nie pokazuje im niczego wartościowego. Zaspokaja jedynie jakiś swój fetysz i niedobory atencji pod płaszczykiem szczytnej idei.
Paragony grozy
Oprócz potężnych tematów istnieją także te mniejsze, sezonowe. Chodzi o to, abyście nie mogli przypadkiem w spokoju spędzić świąt albo urlopu. Udając się w góry, nad jezioro lub Morze Bałtyckie, musicie liczyć się na stwory zwane paragonami grozy. Te przebiegłe stworzenia czyhają na wasze portfele, są długaśne i wypełnione dużymi kwotami pełniącymi funkcje odstraszające. Ogólnie jest lipa, bo w te wakacje w zamian za gałkę lodów i gofra będziecie musieli zastawić całe swoje mieszkanie.
Codziennie dostarczający wam wiadomości z pierwszej ręki dziennikarze nawet nie kwapią się, aby porównywać ceny w poszczególnych miejscach. Podają zazwyczaj jedno, byle tylko frytki kosztowały tam 40 złotych. Pyk, pyk, pyk i mamy gotową sensację. Nikt oczywiście nie napisze, że jeśli pojedziesz na majówkę, będziesz starannie wybierać lokale, trochę jedzenia kupisz w sklepie, trochę w knajpie, to możesz spędzić naprawdę dobry czas. Nie. Nie stać cię, Polaku biedaku i pogódź się z tym.
Podobnie jest ze świętami takimi jak Boże Narodzenie czy uroczystościami takimi jak I Komunia Święta. Artykuły na temat tych dni często opierają się na wskazaniu, jak wysokie koszty poniesiemy w związku z nimi. Tym samym autorzy tego rodzaju paszkwili próbują wmówić, że podstawą istnienia takich specjalnych dni jest wyłącznie konsumpcjonizm.
Ludzie a króliki
Ostatnio na topie znajduje się także temat depopulacji Polski oraz ogólnie Europy. Media, powołując się na badania i statystyki, alarmują, że wymieramy i że to bardzo źle. Jednocześnie nadal gdzieś tam pomiędzy kolejnymi opisami odpałów prezydenta, premiera czy innego posła pojawiają się wspomniane doniesienia o postępujących zmianach klimatycznych. Czy nie jest jednak tak, że im będzie nas mniej, tym ogólnie dla Ziemi będzie lepiej?
Mała liczba rodzących się dzieci to według mediów alarmująca sytuacja. Jednocześnie nie ma tu namysłu, dlaczego właściwie tak się dzieje. A dzieje się tak z różnych względów: ekonomicznych, społecznych, kulturowych czy indywidualnych. Jeśli już ujmujemy depopulację jako problem, warto pochylić się nad eliminacją zjawisk przyczyniających się do niej.
Natomiast opisywanie niskiej dzietności jako tragedii niejako ma wzbudzać w osobach bezdzietnych poczucie winy, jakby robiły coś złego. Czemu? Bo staroświecki system emerytalny nie przewidział takiej możliwości? Skoro coś nie działa, powinno się to wymienić. Poza tym duża część tych samych mediów grzmi, że nasze ciało stanowi nasz wybór. Po co zatem straszyć takimi rzeczami?
Nie wiem, może powinniśmy w tej chwili rzucić wszystko, rozebrać się do naga i przystąpić do prokreacji. Przecież to wielka tragedia i ustawicznie się nas nią straszy. Mam teraz drżeć przed ekranem monitora, bo za 35 lat nie będzie kto miał pracować na mają emeryturę, której i tak prawdopodobnie nie dostanę? Depopulacja stanowi zjawisko ambiwalentne, posiadające swoje zalety i wady.
Media czasem podchodzą też do tej kwestii od drugiej strony – promują bezdzietne życie, piętnując matki i ojców. W tym wypadku może nie ma tu straszenia w czystej formie, lecz z góry można przewidzieć burze w komentarzach, a taki sztorm dezaprobaty napędza wyświetlenia.
Jesteście za to odpowiedzialni
W tym miejscu pozwolę sobie na kilka słów do różnorakich mediów internetowych oraz rządzących nami głów. Produkując wszystkie te negatywne treści i wirusowo rozprzestrzeniając je do odbiorców, jesteście odpowiedzialni za zdrowie psychiczne ludzi, którzy je przeglądają. Jeśli ludzie ci wpadają w doomscrolling, to jest to wasza wina.
Nadmierne przeglądanie negatywnych wiadomości online może prowadzić do pogorszenia samopoczucia i wpływać na psychikę. Badania pokazują, że negatywne informacje mają na nas większy wpływ niż te neutralne lub pozytywne. Wynika to z naszej tendencji do skupiania się na negatywnych aspektach, co może prowadzić do pogorszenia zdrowia psychicznego. Doomscrolling może nasilić lęk i depresję u osób z zaburzeniami psychicznymi, a u osób z zaburzeniami lękowymi może prowadzić do powtarzających się myśli i zwiększonej liczby ataków paniki.
Dziennikarze i politycy zdają się tego nie dostrzegać. Dla nich powiedzieć, że żyjemy w czasach przedwojennych, to jak zgasić papierosa w popielniczce. Oczywiście nie mówię tutaj o absolutnie każdym, ale o zdecydowanej większości. Im więcej strachu zaszczepiacie w ludziach, tym bardziej narażacie ich zdrowie psychiczne.