Druga część cyklu stanowić będzie kolejny opis spostrzeżeń przeciętnego turysty podczas wizyty w hiszpańskim Alicante. Dowiecie się o kilku mocno instagramowych miejscach, a także o wyspie, na której czas płynie inaczej.
O wodzie i spaniu
Każdy z nas, bez względu na to, gdzie się znajduje, musi coś zjeść, nieco zadbać o swoją higienę, a potem porządnie się wyspać. O jedzeniu jeszcze napiszę, lecz póki co skupmy się na wodzie i spaniu.
Ogólnie, jeśli odwiedzicie różnego rodzaju strony internetowe związane z turystyką, dowiecie się, że w całej Hiszpanii woda z kranu nadaje się do spożycia. Osobiście jednak – choć miejcie na uwadze, że to wyłącznie moje zdanie – polecałbym zaopatrywać się mimo wszystko w wodę butelkowaną. Ta pochodząca bezpośrednio z kranu jest mocno chlorowana, co przywodzi mi na myśl wizytę na basenie. Ostatecznie zatem to, czy powinniście pić taką wodę, zależy od tego, jak prezentuje się wrażliwość waszego organizmu. Zdarzają się bowiem przypadki jelitowo-żołądkowych rewolucji, a jest to raczej objaw, którego warto uniknąć na wakacjach.
Teraz coś o spaniu. Kołdra zapewne kojarzy się nam z puchatą, grubą narzutą, którą wcześniej umieszczono w poszwie. W naszej kwaterze w Alicante to, co nazwalibyśmy w Polsce wspomnianą poszwą, służyło za tę właściwą kołdrę. I choć początkowo wydawało się to dziwne, to nie da się ukryć, że takie rozwiązanie w wyjątkowo ciepłym kraju jawi się jako logiczne. Ale fakt – trzeba się trochę do tej inności przyzwyczaić.
Najbardziej instagramowe miejsca
Doskonale zdaję sobie sprawę, że wiele osób, jadąc do jakiegoś miejsca, ma już w głowie te wszystkie zdjęcia, jakimi podzieli się ze światem w swych mediach społecznościowych. I oczywiście faktem jest, że praktycznie każda fotografia może być wizualnie interesująca. Wspomniana w pierwszej części góra z Zamkiem Świętej Barbary na szczycie na pewno zalicza się do tak zwanych „instagramowych miejsc”, aczkolwiek jednocześnie posiada ona jakieś walory historyczne.
Tutaj skupię się na kilku miejscach, które są ładne, ale raczej cały ich sens opiera się na zrobieniu fotografii i pójściu dalej.
#01 La Explanada de España
Wybierając się na plażę, raczej bez trudu natraficie na to miejsce. Stanowi ono promenadę z palmami oraz straganami. Jest ona długa na 500 metrów, biegnąc równoległe wzdłuż linii nabrzeża oraz portu. Zbudowano ją w pierwszej połowie XX wieku, natomiast w latach 90. przeprowadzono renowację tego miejsca. Tym, co czyni bulwar La Explanada de España wyjątkowo fotogenicznym, jest jego wzór. Na marmurze zobaczyć możemy fale w białym, czarnym oraz czerwonym kolorze.
Nie mogę wam obiecać, że gdy pojedziecie do Alicante, będziecie mieć taką samą szansę jak my, ale gdzieś tam z boku czyhała para fotografów. Robili przechodniom zdjęcia z ukrycia, po czym wręczali je za darmo na pamiątkę. Fotografia przypomina starą stronicę czegoś w rodzaju gazety czy ogłoszenia. Możecie się z niego dowiedzieć, że jesteście bardzo ważnymi personami, które przybyły do miasta.
Podczas naszych wakacji wspomniane stragany funkcjonowały normalnie, choć na wielu z nich wisiały ogłoszenia informujące o proteście. W skrócie, chodziło o to, że sklepikarze mieli utracić dotychczasowe miejsce, w którym handlowali. Władze Alicante ostatecznie nie zaprezentowały żadnych alternatywnych miejsc, gdzie mniej więcej 60 rodzin prowadzących swoje interesy mogłoby się przenieść.
Nie wiem, jak obecnie prezentuje się ta sytuacja. Piszę ten tekst pod koniec listopada, a doniesienia medialne na ten temat nie są jasne. Moim zdaniem największym argumentem za tym, aby wspierać takie biznesy i nie utrudniać im życia, jest fakt, iż jednak w jakiś sposób stoiska stanowią wizytówkę tego miejsca. Nie są to jakieś obskurne budy, a zwyczajne budyneczki z pamiątkami dla turystów.
Oczywiście można tutaj długo dyskutować na temat sprzedawanego asortymentu, gdyż ten niekiedy nie różni się od przedmiotów, jakie możemy kupić choćby w sieciówce Lokaah w naszym kraju czy zwykłym chińskim markecie. Ktoś może powiedzieć, że się czepiam, aczkolwiek taka jest po prostu prawda – na pierwszym lepszym straganie nad Bałtykiem znajdziesz pluszowego Mario czy pozłacaną biżuterię. Niektóre pamiątki z budek nie były nawet związane z samą Hiszpanią, a bardziej z Meksykiem. Mowa tu choćby o ręcznikach czy obrazach z Fridą Kahlo.
Ale dobrze, ponarzekałem sobie, moja polskość już wyszła na wierzch, więc żeby nie było – nie mam absolutnie nic do działalności takich budek. Jeśli miasto je usunie, wiele osób pracujących w sposób legalny, nagle przestanie tak pracować. A „manteros” nie będą sobie z tego nic robić.
#02 Przereklamowane grzybki
Innym miejscem, które można uznać za mocno instagramowe, jest tak zwana „ulica grzybów”, a ujmując bardziej oficjalnie, ulica San Francisco. To wąska ścieżka, gdzie po lewej i prawej stronie napotkamy kilkumetrowe muchomory z twarzami oraz małymi żyjątkami na nich występującymi. W dalszej części alejki znajdziemy nieco niższe i tęższe okazy.
Prawdę powiedziawszy, o ile rozumiem, że ludzie chcieliby sobie w takim miejscu zrobić zdjęcie, o tyle nie uważam go za nic wyjątkowego. Kojarzy mi się to z takimi dość mocno robionymi na siłę atrakcjami, mającymi sztucznie przyciągnąć turystów. Tak, jestem strasznym malkontentem w kwestii grzybowej.
Aczkolwiek mimo wszystko warto tu zajrzeć, abyście przekonali się, czy udzieli się wam halucynogenny klimat „Alicji w Krainie Czarów”. Nawet jeśli nie, to funkcjonuje tutaj wiele sklepów i być może to właśnie one bardziej was zachwycą. Poza tym wiadomo, że takie atrakcje potrafią przyciągać dzieci.
#03 Dzielnica Santa Cruz
Ostatnim miejscem, które dzisiaj wymienię w kontekście Instagrama, będzie dzielnica Santa Cruz. Od razu jednak uprzedzam, że jeżeli zależy wam na zdjęciu, do którego będziecie mogli dość swobodnie zapozować bez ryzyka zebrania się sporych tłumów, wstańcie możliwie jak najwcześniej. Uliczki wówczas są puste, ponieważ miasto budzi się do życia przed południem.
Początkowo przyszliśmy tutaj zbyt późno i zastaliśmy wiele osób próbujących uchwycić to wszystko przy zachowaniu jak najlepszych kadrów. Ale czekanie na swoją kolej nie ma sensu przy tylu chętnych.
Santa Cruz to dzielnica robotnicza, która pełna jest wąskich przejść i bardzo kolorowych domów. Najczęściej turyści zwykli robić fotografię biało-niebieskim budynkom oraz znajdującym się w pobliżu doniczkom. Mieszkańcy nierzadko dekorują także okna i balkony.
Podróż na wyspę Tabarca
Na koniec części drugiej opowiem trochę o pewnych terenach należących administracyjnie do Alicante. Ale żeby nie było za prosto i żebyście nie mogli tam zwyczajnie dojechać pociągiem czy autobusem, skupię się na Tabarce. Litera „c” w nazwie jest kluczowa, ponieważ gdybyśmy brali na tapet „Tabarkę”, musielibyśmy pojechać do Tunezji. Chociaż obie nazwy są ze sobą związane, gdyż historycy wskazują, że w XVIII wieku na obecnie hiszpańskie tereny dotarli osadnicy z Tabarki. Tak, dokładnie – tej tunezyjskiej.
Na wyspę Tabarca można dostać się promem. Ceny biletów to dwadzieścia kilka euro za osobę, przy czym warto zaznaczyć, że to cena za przepłynięcie w obie strony. Jeżeli macie ochotę, możecie dostać się na wyspę jednego dnia, a wrócić dopiero drugiego, o ile macie gdzie się przespać.
Tabarca wchodzi w skład większego archipelagu położonego na Morzu Śródziemnym, jednak jako jedyna stanowi tam zamieszkaną wyspę. Posiada ona dwie wyraźnie różniące się między sobą obszary. Wschodnia część jest bardziej dzika i porośnięta roślinnością. Znajdują się tam takie budynki jak cmentarz, latarnia morska oraz ruiny fortu. Wprawne oko może również dostrzec jaszczurki, które u nas zobaczymy co najwyżej w sklepie zoologicznym. Część zachodnia to miasteczko z restauracjami, kwaterami turystycznymi, rynkiem oraz kościołem. Według danych pochodzących z 2021 roku Tabarca posiada tylko 59 stałych mieszkańców.
Miejsce to zadziwia pod wieloma względami. Po pierwsze, nie uświadczymy tutaj samochodów. Bo i właściwie po co miałyby się tutaj znajdować? Dojść można wszędzie komfortowo na piechotę.
Druga sprawa to koty. Tabarca to kocia wyspa, jest ich tu naprawdę dużo. Zdarzyć się może, że degustując paellę, o której nieco więcej opowiem w innej części, nie odgonicie się od kiziorów. A one ewidentnie oczekiwać będą zarówno atencji jak i nakarmienia (choć byliśmy świadkami sytuacji, gdy jeden z nich dostał rybę, ale nią pogardził).
Kolejna rzecz, na którą musimy się trochę bardziej przygotować, to plaże. W Alicante po prostu bierzemy ręcznik, zakładamy strój kąpielowy i stosujemy jakiś krem z filtrem. Tutaj teoretycznie też tak można, o ile macie stopy wyrobione jak Wojciech Cejrowski. Plaże składają się z kamieni, dlatego lepiej zaopatrzyć się w specjalne buty do pływania. Oczywiście – jak możecie się domyślić – my o tym nie wiedzieliśmy.
Niektóre strony piszą również o Muzeum Wyspy Tabarca, które otworzono w połowie 2004 roku. Nie wiem jak teraz, jednak pod koniec 2024 roku to znajdujące się przy samej plaży miejsce było nieczynne.
Niedaleko muzeum i publicznej toalety mieści się również komisariat policji. I niby logiczne jest, że ktoś musi strzec tutaj porządku, jednak praca takiego funkcjonariusza musi jawić się dość specyficznie. Przypominam – na Tabarce mieszka mniej więcej 60 mieszkańców, więc zakładać można, że każdy się tutaj praktycznie zna. Jestem bardzo ciekaw, jak często dochodzi do jakichś poważniejszych interwencji, choć zakładam, że jeśli już do nich dochodzi, to winni jesteśmy my turyści. Niestety.
Druga sprawa to dzieciaki, bo jakieś również zamieszkują wyspę. Jak się uczą? Czy dopływają do szkoły? A może mają edukacją zdalną? Czy jest tu w ogóle Internet? Przyznam się, że nie sprawdzałem zasięgu sieci podczas pobytu na Tabarce. Za dużo zdjęć miałem do wykonania.
Zapraszam też do zapoznania się częścią pierwszą, jeśli jeszcze jej nie czytaliście.