„Gladiator II” to najnowszy film Ridleya Scotta, który przypomina odpisaną pracę domową. Cały szkielet pozostał mniej więcej taki sam, lecz pewne rzeczy pozmieniano, aby facetka się nie kapnęła. Zazwyczaj jednak spisujemy pracę od kolegi z ławki, natomiast tutaj reżyser postanowił skopiować samego siebie. I mimo iż nie jest to tak dobre jak oryginalna wersja, trudno mówić o rozczarowaniu.
Zdecydowanie kontynuacja…
Na pewno wiele osób przed pojawieniem się jakichkolwiek zapowiedzi zastanawiało się, czy w ogóle istnieje sens tworzenia kolejnej części filmu, w którym główny bohater jedynki z wiadomych przyczyn nie może wystąpić. Wydaje się, że w hicie z 2000 roku wszystko już zostało opowiedziane i domknięte, a dalsze odcinanie kuponów to po prostu skok na kasę. Moim zdaniem można te przypuszczenia tak samo potwierdzić, jak i jednocześnie całkowicie im zaprzeczyć. Przemysł filmowy to jednak przemysł – ma on generować dochody. Natomiast historie zawsze można jakoś sensownie poprowadzić dalej, choć zdaję sobie sprawę, że dla wielu widzów istnieją pewne nietykalne świętości.
Ale czy „Gladiator II” w ogóle może być nazywany sequelem? Owszem, lecz nie tylko. Skupmy się jednak na razie na tym, dlaczego może być tak określany. Akcja dzieje się w tym samym świecie, wiele lat po walce Maximusa z Kommodusem. Występuje także kilka z oczywistych względów starszych już postaci z pierwszej części. Wielokrotnie również pojawiają się odwołania do samego protagonisty granego przez Russela Crowe’a oraz cesarza Marka Aureliusza. Rzekłbym, że odniesienia do tego pierwszego występują aż za często i nie dziwię się, że może to kogoś drażnić.
Podsumowując jednak ten wątek, film ukazuje nam dalsze losy wykreowanego starożytnego Rzymu, w którym pewna garstka osób pamięta o Maximusie, lecz zdaje się, że nie wyciągnięto z jego śmierci żadnych wniosków.
…ale w sumie również remake
Jednocześnie jednak „Gladiator II” posiada liczne cechy remake’u. Duża część scen oraz wydarzeń jest odniesieniem, a czasem nawet kalką tego, co już znamy. Można taki zabieg interpretować jako lenistwo scenarzysty – to wersja bardziej pesymistyczna. Natomiast ta optymistyczna może być taka, że twórcy chcieli, aby osoby, które ćwierć wieku temu poszły na seans, teraz przeżyły dokładnie tę samą ekstazę.
I tak przykładowo, zamiast jednego szalonego cesarza otrzymujemy bliźniaków. Podobnie okrutnych, choć bardziej nieporadnych, wszak Kommodus szkolił się w fechtunku, a ta dwójka raczej nie posiada takich umiejętności. Chodzi jednak o to, aby pokazać, że rządy złych, szalonych ludzi prowadzą do zepsucia.
Kolejny przykład to historia głównego bohatera, czyli Hanno. Tutaj nie będzie spoilerów, ponieważ wszystko, o czym napiszę, ukazane zostało już w zapowiedziach. Schemat jawi się podobnie jak u Maximusa. Po pierwsze, żona protagonisty ginie w walce z Rzymianami. Po drugie, Hanno niczym w „Swords and Sandals” odbywa walkę za walką, aby ostatecznie zmierzyć się z kimś, kogo obwinia o swój los. Po trzecie, Hanno musi zmienić losy Rzymu i przywrócić w nim porządek.
Całość zatem stanowi coś w rodzaju popularnej i stosunkowo modnej tendencji, jaką jest requel. Mamy tu połączenie starego z nowym i odświeżenie małej franczyzy.
Mało tajemniczy Hanno
Niestety ten film posiada sporo elementów, które uznaję za słabe. W motywie wspomnianego zaprowadzenia porządku w Rzymie pojawia się niemały zgrzyt. Jeden z trailerów już od samego początku uświadamia nam, że Hannno jest synem Lucilli, czyli tak naprawdę Lucjuszem. Moim zdaniem to strasznie głupie, gdyż niejako niszczy nam to możliwy plot twist. Po co była zmiana imienia chłopca z pierwszej części, skoro widz, obejrzawszy materiały promocyjne, już od początku wie, że nie kryje się w tym żadna tajemnica?
Sam główny bohater również jawi się jako osoba mało charyzmatyczna. W efekcie bardziej interesowały mnie losy innych postaci, niekiedy drugoplanowanych, natomiast tytułowy gladiator występował, aby jakoś cała ta fabuła została popchnięta do przodu. Nie mówię, że takie proste ukazanie Hanno musi być odbierane źle – wszak był on prostym człowiekiem, który bronił swego kraju. Nie musiał posiadać nie wiadomo jak dużych aspiracji. Ale niestety odsuwa go to na dalszy plan.
Z drugiej strony pewne zadania Maximusa powierzone zostały także postaci generała Acaciusa. Nie pojawia się ona na ekranie nazbyt często, lecz w niej szybciej już można dostrzec bohatera z pierwszej części. Ale – jak wspomniałem – występ drugoplanowego Rzymianina nie trwa za długo.
Nie można ocenić analizowanego filmu również bez wspomnienia o Makrynusie. Grana przez Denzela Washingtona postać ma jasne cele i knuje liczne intrygi, aby je osiągnąć. Wie, na kogo nacisnąć, aby coś zdobyć, i wie, co należy zaprezentować publice, aby ta cię pokochała.
Dzięki postaci Makrynusa druga część może się choć trochę obronić przez zarzutem spisywania zadania na szkolnym korytarzu. W całej tej baśniowości on wydaje się najbardziej realną postacią, która zaczynając od zera, pnie się po szczeblach kariery, nie zważając na jakąkolwiek etykę.
Paradoksalnie, zarówno te świetne jak i tylko poprawnie rozpisane postaci odsuwają głównego bohatera w cień. Nie pomaga wcale fakt, iż Hanno będzie z takich czy innych powodów porównywany z Maximusem z filmu z 2000 roku.
To nie jest film historyczny
Zgodności z faktami analizowanego dzieła nawet nie będę oceniać, gdyż nie ma to moim zdaniem sensu. Ani pierwsza, ani druga część nigdy nie były filmami historycznymi. Za film historyczny można uznać choćby wcześniejsze dzieło Scotta, czyli „Napoleona”, i tam rzeczywiście stosowne jest wytykanie pewnych błędów. Ani Kommodus, ani bracia Karakalla i Geta nie zostali w obu filmach ukazani zgodnie z tym, co naprawdę miało miejsce w tamtym okresie. A to wyłącznie jeden z przykładów.
Nie razi mnie kilkusekundowa scena czytania czegoś w rodzaju gazety, której nie miało prawa być w tamtym okresie. Nie razi mnie, że nosorożec był wbrew wszelkiej logice ujeżdżany przez wojownika na arenie. Podobnie baśniowa w filmie wydaje się naumachia, czyli improwizowana bitwa morska. Rzeczywiście, takie krwawe spektakle miały miejsce w starożytności, ale na pewno nie z rekinami, bo i jak Rzymianie przetrasportowaliby je do Koloseum.
Cały ten przesadny przepych i wydumane pomysły na pewno powodują u wielu historyków spazmy na tyle duże, by nie nadążali oni z gotowaniem bigosu na uspokojenie, a jednak spełnia to wszystko swoją rolę choćby przy podkreśleniu charakterów obu cesarzy. Są narcystyczni, brutalni i szaleni.
Czemu o tym piszę? Ponieważ mimo tych wszystkich rzeczy, na które umiem przymknąć oko, tragiczne, komputerowo wygenerowane małpopsy wydają się zupełnie zbędne. Chodzi mi o to, że nie za bardzo rozumiem, czym kierowali się twórcy, wprowadzając scenę z tymi abominacjami. Czemu nie mogły to być na przykład hieny, dzikie psy albo tygrysy? Odniosłem wrażenie, że w tym świecie nawet Minotaur mógłby się za chwilę pojawić i nikogo by to nie zdziwiło.
Ani w dół, ani w górę
Moim zdaniem druga odsłona „Gladiatora” w ogóle nie była potrzebna, lecz mimo wszystko spodziewałem się czegoś dużo gorszego. Nie bez powodu pewien internauta pod trailerem napisał, że obecnie filmy Ridleya Scotta, jeśli chodzi o jakość, stanowią rzut monetą. Kiedyś wydawały się większym pewniakiem.
Do tego „Gladiator II” ciągle powołuje się na pierwszą część na różne sposoby: muzyczne, rekwizytowe czy też dialogowe. Można odnieść tu wrażenie, że ten film nie stara się istnieć samodzielnie. I ledwo co się pojawił, już rozbrzmiały pierwsze echa o potencjalnej trzeciej części. Szczerze, to trójki boję się jeszcze bardziej, ponieważ jeżeli okaże się, że rzeczywiście stanowi ona realny projekt, to Scott będzie zmuszony zrobić coś więcej niż powielenie tego samego. Tutaj nostalgia już nie zadziała, bo nie minie aż tak wiele lat, bowiem na nakręcenie trzeciej odsłony za kolejne ćwierć wieku temu reżyserowi może już nie starczyć czasu.
Ogólnie więc bawiłem się dobrze, ale to nigdy nie będzie dzieło dorównujące jedynce. Nie wiem, czy zapisze się w historii kinematografii jako coś wybitnego. Podejrzewam, że nie. Nie dam ani kciuka w dół, ani do góry, bardziej pomiędzy, ponieważ moim zdaniem warto to dzieło zobaczyć w kinie.