Za nami czwarty sezon „The Boys” – serialu, który w niecodzienny sposób ukazywał, co by się stało, gdyby superbohaterowie naprawdę istnieli w naszym świecie. Poprzednie trzy sezony wspominam bardzo dobrze, ale najnowszy okazał się posiadać wiele problemów, w tym jeden nieco zakrawający o hipokryzję ze strony twórców. Okazuje się bowiem, że tak, jak wcześniej można było się śmiać z obu stron barykady, tak obecnie tylko jedna podlega satyrze. Natomiast wykorzystanie seksualne mężczyzn jawi się jako zabawne.
Zacznę może od tego, że w recenzji tej nie uniknę spoilerów. Muszą ujawnić nieco fabuły, aby skupić się na tych scenach, które według mnie zniszczyły „The Boys” jako całokształt. Chciałbym też zaznaczyć, iż nie należę do szczególnie wrażliwych widzów. Nie mam w zwyczaju wychodzić na ulicę z transparentem opatrzonym chwytliwym hasłem, namawiając ludzi do zastosowania cancel culture wobec twórców, ponieważ coś mi tam nie podpasowało. Niech sobie robią, co im się podoba.
Niemniej, uważam, że kiedy tworzysz pewną narrację i wplatasz we własne dzieło konkretne przesłanie, musisz być konsekwentny. Bo jeśli się okaże, że robisz dokładnie to samo, co tak mocno wyśmiewasz, argument, że „drogowskaz nie musi iść do miasta” może nie wystarczyć.
Każdy nagłówek w tym tekście skupi się na jednej rzeczy, do której mam zastrzeżenie.
Ta, która wszystko wie
W czwartym sezonie Siódemka staje się na chwilę Szóstką. Homelander zakłada, że wolne miejsce zarezerwowane jest dla jego syna, który dołączy, kiedy tylko stanie się gotowy do bycia supkiem. Black Noir zastąpiony zostaje przez kogoś, kto ma go jedynie odgrywać, aby gawiedź uwierzyła, że ich ulubieniec dalej żyje i ma się dobrze. Dochodzą za to dwie nowe członkinie i z nimi mam chyba największy problem.
Pierwszą nową supką w Siódemce jest Sister Sage, zwerbowana przez Homelandera, który nagle odczuwa, że nie poradzi sobie bez czyjejś pomocy, przechodząc coś w rodzaju kryzysu wieku średniego. Sister Sage okazuje się pozornie świetnym wyborem, gdyż jej mocą jest ponadprzeciętny poziom inteligencji. Jednakże problem w tym, że trudno mi kupić jej umiejętności.
Bo cóż właściwie oznacza „moc superinteligencji”? Na komiksowych kartach pojawiali się naukowcy zdolni zbudować smokozorda z zapalniczki, jednak zawsze były to raczej postaci przerysowane i pełne kontrastów. Pierwsza zaserwowana przez serial scena z nową postacią ukazuje nam kobietę zamieszkującą małą klitkę pełną książek. To tak na wypadek, abyśmy nie mieli wątpliwości, z kim mamy do czynienia. Przypomina to nieco filmiki coachów, którzy zachęcają nas do piramidy finansowej – tam również książki jako tło jak najbardziej występują.
Już ten mały szczegół podkreśla, jak źle Sister Sage została napisana. W serialu wie ona wszystko, jest w stanie przewidzieć każdą sytuację, lecz tak naprawdę jej plany zakrawają o wykłady z marketingu i zarządzania. Wysoka inteligencja nie gwarantuje, że przewidzimy absolutnie każdy krok danego człowieka. Gdyby tak było, eksperci z konkretnych dziedzin nie posiadaliby sprzecznych ze sobą poglądów i nie organizowaliby paneli dyskusyjnych.
Republikanie i teorie spiskowe
Teraz superbohaterka numer dwa. Petarda posiada moc fajerwerków wystrzeliwanych z dłoni. Przypomina to umiejętność Jubilee z X-Menów, lecz właściwie jest kompletnie bezużyteczne. Serial postanowił bardziej skupić się na propagandowym oddziaływaniu tej postaci na Amerykanów, bowiem pełni ona trochę rolę Mariusza Maxa Kolonki relacjonującego wydarzenia ze swojego schowka na miotły. I to jest chyba jeszcze głupsze niż Sister Sage.
Oczywiście, tutaj nie ma co zaprzeczać, że takie postaci nie występują w naszym realnym świecie. Nie brakuje płaskoziemców, ludzi wierzących w ptaki z kamerami w oczach czy tych, którzy daliby się pokroić za teorię o reptilianach. Tacy ludzie istnieją. Tylko jak duży jest ich odsetek i do której strony politycznej da się ich przypisać? Bo prawicowcy tak samo mogą wierzyć w zmianę DNA u człowieka za pomocą szczepionek, jak lewicowcy podniecać się wróżbami z tarota, bo to takie pogańskie i tolerancyjne.
Tymczasem Petarda wyśmiewa wyłącznie konserwatywne poglądy, zrównując wręcz każdego wyborcę Trumpa czy późniejszych kandydatów republikańskich, jacy z pewnością przewiną się w przyszłości, z foliarstwem. Ci ludzie są głupi, a do tego – jak pokazuje jedna ze scen – liżą sobie wzajemnie tyłki.
To ewidentnie kłóci się z poprzednimi sezonami. Tam na widelcu znajdował się w głównej mierze kapitalizm i jego wytwory. Z jednej strony mieliśmy chrześcijańskich celebrytów, trzepiących gruby hajs na naiwności wiernych, czy osoby dające przyzwolenie na rasizm. Z drugiej strony mieliśmy robienie biznesu na LGBT i wszelkich ruchach mniejszościowych. Teraz nagle ten złoty środek zniknął, a niektórzy psychofani, gdy tylko wyrazisz swoją dezaprobatę na ten temat, zarzucają ci głupotę oraz to, że czujesz się dotknięty, a ten serial przecież robił tak od początku. Nie, nie robił.
Szokowanie jako oznaka fajności
„The Boys” jako serial wielokrotnie umiał mnie jako widza zszokować. Niektóre sceny epatowały golizną, flakami i ogólnie niesmacznymi scenami, jednak sprawdzało się to moim zdaniem całkiem nieźle. Mieliśmy odrobinę spokoju i nagle bach! Dostawaliśmy po oczach soczystym mięsem. Porównałbym to odrobinę do South Parku.
W sezonie czwartym tych prób zszokowania odbiorcy podjęto więcej. I zapewne właśnie chęć szokowania na każdym kroku ostatecznie sprawiła, że człowiek tylko wzruszał ramionami i zażenowany zastanawiał się, czemu znowu widzi to samo. Przysłowie „co za dużo, to niezdrowo” jak najbardziej się tutaj sprawdziło.
Sceny takie jak rozróba na lodowisku czy walka z gołym supkiem umiejącym się replikować miały nadać fajności i z automatu wywołać salwy śmiechu. Ale takie rzeczy trzeba umieć wprowadzić i tutaj się to nie udało, zwłaszcza że nijak nie posuwa to fabuły do przodu.
Śmianie się z napaści seksualnej
Ogólnie jestem zdania, że w pewnych sytuacjach można śmiać się ze wszystkiego. Warto byłoby jednak przy tym zachowywać się konsekwentnie, bo skoro pobicie Bartka nas bulwersowało, to dlaczego takie samo pobicie Zbigniewa miałoby już jawić się jako śmieszne?
W pierwszym sezonie, kiedy Starlight dołącza do Siódemki, superbohater Deep wykorzystuje swoją władzę i zmusza ją do zaspokojenia go oralnie. Przerażona, młoda dziewczyna zostaje zgwałcona i to zdarzenie jest bardzo ważne w kontekście późniejszej fabuły.
W czwartym sezonie ofiarą napaści seksualnej jest Hughie – bohater, który dopiero co stracił ojca. Przez pewien czas widzimy, jak musi on znosić torturowanie na wymyślne sposoby, którymi cechuje się BDSM. I choć rzeczywiście serial pokazuje potem, że bohater doświadcza załamania z tego powodu, to showrunner Eric Kripke uważa te scenę za… zabawną. Co więcej, nie widzi jakiegoś większego dysonansu.
Ale to jeszcze nic, gdyż najwyraźniej scena upokorzenia seksualnego mężczyzny jawi się jako taki szczyt komedii, że trzeba ją powtórzyć. I to się naprawdę dzieje, ponieważ już w następnym epizodzie Hughie uprawia seks z kimś, kto tylko przybrał kształt jego dziewczyny.
I ja absolutnie zdaję sobie sprawę z tego, że to tylko film. Bezmyślnej sieczki w dowolnym slasherze nie analizowałbym w taki sposób, bo nie posiadałaby ona żadnej głębokiej treści. Ale gdy dzieło próbuje mnie moralizować w taki czy inny sposób, a samo robi fikołki, trudno się nie zirytować. Wygląda to zatem tak, iż wykorzystywanie seksualne mężczyzn jest w porządku i stanowi element komediowy. Ciekawe jednak, czy tak samo luźno Kripke wypowiedziałby się o identycznej scenie z kobietą w roli głównej. A może uznałby to już za napaść?
Nie chodzi o to, że mamy tu uwłaczać kobietom. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, aby nie segregować przestępstw na te, które stają się śmieszne pod warunkiem, że dotyczą konkretnej płci.
Kręcenie się w kółko
Na koniec zostawiłem ogólny kierunek fabularny, w jakim zmierza serial. Porównałbym to do jazdy po rondzie. Normalni kierowcy wjeżdżają w asfaltową pętlę i następnie skręcają w jakąś ulicę. „The Boys” natomiast to kierowca niezdecydowany, który wjeżdża na rondo i kręci po nim kilka kółek. Raz jedzie wolniej, raz szybciej, czasami też uchyli szyby, aby wpuścić nieco powietrza do dusznego pojazdu, ale ostateczny efekt jest taki, że jego podróż nie ma obranego celu.
Za powiew świeżości uznać można kilka nowych wątków, lecz równie szybko, jak się pojawiają, okazują się kompletnie niepotrzebne. Motyw relacji Kimiko i Francuza, budowany przez trzy sezony, tutaj po prostu zostaje olany. Francuz nagle zagustował w znajomym z dawnych lat, co zostaje ukazane szybko i nie jest angażujące. Potem wychodzi na jaw, że ten związek nie ma przyszłości, gdyż Francuz wcześniej zabił swojemu kochankowi rodzinę, ale to już mnie w ogóle nie interesowało właśnie ze względu na nieistotność tego motywu.
Niektórzy zagorzali fani bronią tej relacji, „bo Francuz był bi w komiksie”. Nie sądzę jednak, aby „The Boys” czerpało zbyt wiele z papierowego pierwowzoru. Nie robiło tego już od samego początku. Zresztą, problem nie leży moim zdaniem w biseksualności Francuza, ale w tym, że wszystko, co mu się przydarza, nie wzbudza większych emocji. Jak zauważają niektórzy, po wycięciu jego wątków niewiele w sezonie by się tak naprawdę zmieniło.
Z innymi sztandarowymi dla serialu postaciami nie jest lepiej. Hughie staje się takim chłopcem do bicia i to nie tylko ze względu na poprzednio przytoczone przeze mnie sceny. Reszta „Chłopaków” organizuje plany, które standardowo się nie udają. Homelander, choć zaznacza, iż śmiertelnicy stanowią zabawki, które można zepsuć i wyrzucić, jakoś nieszczególnie stosuje się do swojej filozofii. Zabije kogoś od czasu do czasu, ale to i tak wyjątkowo grzeczne zachowanie jak na niego. Zresztą, koniec sezonu zapowiada, że właściwie to nie on, a Sister Sage stanowić będzie główną antagonistkę w piątej odsłonie.
Dla kogo jest ten sezon?
Podsumowując, nie za bardzo potrafię ocenić, co spowodowało, że sezon czwarty skręcił na tak dziwną ścieżkę. Nie wiem, dla kogo właściwie zostały nakręcone nowe odcinki, ponieważ w Internecie nie brakuje komentarzy, że jakość spadła na łeb, na szyję.
Wiadomo, że dla fana absolutnego te zmiany nie będą mieć żadnego znaczenia, gdyż takowy łyknie wszystko, co zaserwuje mu franczyza. Jednak jako osoba, która potrafi docenić poprzednie sezony, po prostu uważam nowe wydanie „The Boys” za miałkie. Gdyby serial prezentował taki poziom od samego początku, wątpię, że doczekałby się więcej niż dwóch sezonów, chyba że podobnie jak .przy „Pierścieniach Władzy” kontynuowano by go dla samego ślepego założenia, że musi odnieść sukces.
Odnoszę wrażenie, jak gdyby Amazon chciał przejść na produkcję masową. Już zapowiedziano kolejny spin-off, mający miejsce przed główną akcją serialu. Czy to dobrze? Czas pokaże, natomiast wątpię, aby cokolwiek z tego uniwersum zdołało mnie zaciekawić w najbliższym okresie.