Epicka przygoda! Trzech rycerzy: elf, krasnolud i człowiek wyruszą do Labiryntu Dałna, aby zabić cyklopa-smoka-czarnoksiężnika, który jest duchem dupy! – Te słowa opisują zupełnie inną historię niż ta, którą zaserwował nam Walaszek na Canal Plus, ale pewne analogie jak najbardziej da się odnaleźć. „Rycerze Doliny Rozdupy” to serial, na który czekało wielu fanów, jednak czy finalnie okazał się dobry średni? W tej recenzji postaram się podzielić swoimi przemyśleniami na ten temat. I od razu uprzedzam, że będzie dużo narzekania. Wiem, że co prawda dźwięk się nie rozjeżdża, ale przecież jakość musi być.
Grubas rozchwytywany
Od czego by tu zacząć? Może od jakiejś pierdoły, która kompletnie nie ma sensu. Skłamałem. To, o czym teraz napiszę, ma jak najbardziej sens w kontekście nowego serialu, ponieważ bez zaistnienia pewnego zjawiska prawdopodobnie w ogóle nie mielibyśmy okazji go obejrzeć.
Zjawisko to polega na trwającym od kilkunastu, jeśli nie kilku lat, rozchwytywaniem Bartosza Walaszka przez różnorakie media streamingowe. Pierwszy taki przypadek miał miejsce jeszcze za czasów nieistniejącej już platformy Showmax, która wystartowała w Polsce na początku 2017 roku. Wówczas było nam dane obejrzeć przygody Bogdana Bonera, który – jak wiadomo – z fakturą bierze jeszcze drożej. Po tym, jak kilka lat później Showmax zakończył działalność w naszym kraju, jego bibliotekę wykupił Netflix i tym samym absurdalne ekscesy egzorcysty za niecałe trzysta doczekały się ciągu zarówno alkoholowego jak i dalszego.
W międzyczasie CDA, dysponując prawami do „Kapitana Bomby”, które – jak wieść gminna niesie – Walaszek sprzedał im za dziesięć lub dwadzieścia złotych, zaprzęgło naszego otyłego wizjonera do pracy nad „Porucznikiem Kaburą”. Doczekał się on dwóch sezonów.
O „Blok Ekipie” nie będę wspominać, gdyż seria ta posiada jeszcze dłuższą historię, toczącą się zresztą jak szerszeń na oparach po dziś dzień. Niebawem światło dzienne ma ujrzeć gra osadzona w tym uniwersum o podtytyle „Alkoholipsa”.
Tym wyjątkowo średnim wstępem chciałem podkreślić, iż Grubas zyskuje na znaczeniu i inne media przekonują się o jego „talencie”. Albo po prostu ich poziom obniżył się tak bardzo, że chwytają się tego, co w Internecie najlepsze. Fakt ten cieszy, jednakże rodzi także problemy.
To samo, a jednak nie
„Rycerze Doliny Rozdupy” swój debiut zaliczyli we wspomnianej „Blok Ekipie”, stanowiąc ulubiony serial ziomeczków. Już podczas pierwszego ukazania perypetii dzielnych wojów internauci domagali się odrębnego widowiska z ich udziałem. I oto po kilku latach wreszcie się udało. Chociaż dobrze, tutaj trochę minąłem się z tym, co naprawdę myślę. A myślę niewiele, do tego jednak przejdziemy za moment.
Wiadomo, że gratis to uczciwa cena, ale akurat w przypadku nowego serialu trzeba zapłacić za subskrypcję. Spokojnie, nie przepłacicie, bo „Rycerzy Doliny Rozdupy” można nadrobić przy niedzielnym, pierdzącym mielonym, bowiem wszystkie sześć odcinków łącznie trwa godzinę.
Czy jednak rzeczywiście możemy poczuć się jak Walo, Spejson i Wojtas podczas seansu? Nie do końca, ponieważ postacie mimo posiadania tych samym imion (Częstokloc, Izydor i Podnapletnik) różnią się wyglądem od swych pierwowzorów. Nie uważam tego za wadę. Właściwie, Walaszek przyzwyczaił nas do tego, choćby w przypadku Kabury, który także pojawił się wcześniej w jednym z odcinków „Blok Ekipy”.
Są to zatem kompletnie nowe przygody, choć jedna scena pod względem dialogowym i sytuacyjnym została w miarę wiernie odwzorowana.
Łokietek w Śródziemiu
Cała fabuła skupia się na ocaleniu królewny. Podczas gry w karty z nikczemnym Srarumanem, Łokietek czuł, że karta mu żre, lecz w ostateczności przegrał z oponentem, a ten porwał jego córkę. Teraz dzielni wojownicy muszą ją odbić, przeżywając po drodze wiele przygód okraszonych typowym dla Walaszka humorem.
Pomyślicie pewnie, że skoro Łokietek, to i realia historyczne XIII wieku oddano w animacji nadzwyczaj wiernie. I nie mylicie się – podobnie jak uczono nas na lekcjach historii, tak i tutaj uświadczymy takich wiekopomnych sytuacji jak choćby walka z orkami. Nie pamiętacie tego? Cóż, pewnie poszliście w ślady niesławnego Kamila Zduna…
Atak na serio, nie oszukujmy się – to jest Walaszek, i każdy, kto oglądał choćby „Generała Italię”, wie, że Hitler spokojnie mógł tam spotkać się z Draculą czy Ronaldihno. Tak jest też i w tym przypadku, gdzie Tolkien i Sapkowski zostali wymieszani z pewnym epizodem historycznym Polski, folklorem słowiańskim i odniesieniami do współczesnego świata. I byłoby to średnie (w sensie fajne), gdyby nie to, że jest średnie (takie na serio średnie, już nie w znaczeniu walaszkowym).
30 procent, czyli byle jak
Nazwijcie mnie Chorążym Torpedą, wybaczę. Zarzućcie mi nawet wytatuowanie drogi okrężnej wiadomo w jakim miejscu, a zdania i tak nie zmienię. Niestety, bardzo chciałbym, aby „Rycerze Doliny Rozdupy” mi się podobali, jednak rzeczywistość prezentuje się inaczej.
Zacznijmy może od wtórności, bo ta dominuje w tym krótkim serialu. Na ekranie dzieje się dużo, ale człowiek zdaje sobie sprawę, że już gdzieś to widział. Powtarzany żart może bawić kilka razy, jednak tutaj niektórych żartów używa się nagminnie. Znowu mamy motyw ze słoikiem – ja wiem, że on pęka i to jest śmieszne, ale dajmy już spokój wekom i zacznijmy je przeznaczać do kompotów. Mamy też co jakiś czas doniosłą pieśń opowiadającą o tym, co właśnie się zdarzyło, tyle że jest ona dokładnie tym samym motywem muzycznym co w przypadku Kapitana Fuszerki. I takich przypadków naprawdę nie brakuje.
Drugi problem to fakt, że dużo się dzieje, a jednak niewiele jest godne zapamiętania. Łączy się to z poprzednią wadą, ponieważ brakuje w tej baśniowej opowieści czegoś, co z czasem uznalibyśmy za kultowe. W „Kapitanie Bombie” czasem połowę odcinka stanowiła zupełnie niezwiązana z głównym wątkiem konwersacja kosmitów i to wystarczyło, aby teraz bogole chodziły w koszuleczkach z jakimś hasłem, które tam padło. W „Rycerzach Doliny Rozdupy” znajdziemy kilka dobrych gagów, jak choćby bożątko czy Sraruman, który kocha świnie mruczące kołysanki, ale nie uważam,, aby to miało aż taki potencjał.
I grafika – jest brzydka. Ogólnie wiadomo, że musi być brzydka, bo o to chodzi w walaszkowersum, jednak tutaj coś się schrzaniło z rozdzielczością niektórych rysunków i nierzadko widać pikselozę. Można uzasadniać, że Otyły Pan umyślnie zrobił na odpierdol, tylko wiecie – cena subskrypcji zaśpiewana została unijnie i jakość powinna być.
Umysł robota walczy z umysłem debila
Mam nadzieję, że spośród tego potoku szamba udało się wam wyłowić kilka rodzynków prawdy. Podejrzewam, że serial nie doczeka się jakiejś sensownej kontynuacji, chociaż oczywiście mogę się mylić. Od pewnego czasu mam wrażenie, że Walaszkowi coraz częściej zdarza się tworzyć swoje dzieła niejako na automacie. Efekt wygląda tak, jakby wpisał w Chat GPT prośbę stworzenia czegoś a’la Grubas i potem to opublikował.
Nie wiem, może pizza hawajska i wygazowane piwo nie dostarczają mu już takiej weny, a może po prostu musi z powrotem postawić na kolaborację z Piotrem Połaciem. Nie twierdzę, że „Rycerze” to totalna klapa, aczkolwiek szybko o nich zapomniałem i uważam ich za serial, który najlepiej puścić sobie w tle.
„Rycerze Doliny Rozdupy” otrzymują ode mnie trójkę, czyli dostateczny stopień. A właściwie ocena. Dostateczny ocena.