Daniel Garner po wypadku samochodowym marzy tylko o jednym – aby spotkać się z żoną w Niebie. Niestety zostaje wciągnięty w wojnę pomiędzy Bogiem a Lucyferem, co zmusza go do walki z hordami rozwścieczonych demonów. Tak prezentuje się w skrócie fabuła polskiego FPS-a pod tytułem Painkiller, który dziś obchodzi 20-lecie swojego wydania.
Historia to drugorzędna sprawa
Gdyby Painkillera wypuszczono w obecnych czasach, zapewne nazywano go boomer shooterem. I trudno byłoby się temu dziwić, ponieważ fabuła stanowi tu wyłącznie pretekst do zabijania kolejnych napastników. Podobnie jak w Serious Samie, musimy wyeliminować wszystkich wrogów (z drobnymi wyjątkami, bo istnieją także sekretne lokacje), aby posunąć się dalej. W tle przygrywają nam ciężkie nuty, jeszcze bardziej zachęcające do oczyszczenia odwiedzanych miejsc z potworów.
Fabuła pokrótce została opisana we wstępie, ale powróćmy do niej jeszcze na chwilę. Nasz protagonista Daniel Garner ginie w wypadku samochodowym razem z żoną i z niewiadomych przyczyn otrzymuje misję specjalną. Okazuje się, że Szatan rośnie w siłę, a jego zakusy, aby podbić inne krainy, stale postępują. Garner, prowadzony w swej tułaczce przez wygnaną z Edenu Ewę, zgadza się na pokonanie czterech generałów Lucyfera w zamian za możliwość dołączenia do ukochanej. Ma to odkupić jego winy.
Choć historia nie jawi się jako szczególnie skomplikowana, doskonale przedstawia położenie naszego bohatera. Niejako też wyjaśnia zasady panujące w świecie przedstawionym. Daniel do swej dyspozycji dostaje szereg niekonwencjonalnych broni, jednak tą najbardziej charakterystyczną jest oczywiście tytułowy Painkiller. Posiada on trojakie zastosowanie, mogąc ciąć przeciwników, przyciągać ich albo rozczłonkowywać ich wystrzelonym, szybko obracającym się ostrzem. Kołokownica to także interesująca maszynka, która pomoże nam powiesić oponenta na ścianie niczym obrazek.
1 grudnia 2004 roku wypuszczony zostaje dodatek Battle Out of Hell, dodający sporo nowych misji i kontynuujący historię Garnera i jego walki ze złem.
Upiory w operze, klauni w lunaparku
To, co na pewno wyróżnia polski produkt grupy People Can Fly, to interesujące poziomy. Na początku przychodzi nam poruszać się po bardziej sakralnych lokacjach takich jak cmentarze czy katedry. Z czasem jednak Garner odwiedza bazę militarną, budynek opery czy szpital psychiatryczny.
Każdy etap posiada specyficznych przeciwników. I tak choćby w znanym z dodatku Smutnym Miasteczku musimy zmierzyć się z demonicznymi klaunami i połykaczami ognia. Z kolei w katakumbach czekają na nasz uzbrojone szkielety, a w Leningradzie wtrącamy się bitwę pomiędzy Rosjanami i Niemcami przy akompaniamencie hymnu ZSRR.
Po pozbyciu się sługusów Lucyfera każdy z nich zostawia duszę. Gdy uda się nam zebrać ich 66, na moment zamieniamy się w demona. Wówczas widzimy świat bardzo niewyraźnie, lecz jednocześnie zyskujemy nieśmiertelność i jednym kliknięciem jesteśmy w stanie pozbyć się oponentów. Każda misja posiada także nieobligatoryjne zadanie do wykonania. Jak wspomniałem, nie trzeba go kończyć, lecz jeśli nam się uda, otrzymujemy dostęp do karty tarota mogącej nam pomóc w późniejszych walkach.
Większość demonów po prostu biegnie w naszym kierunku, aby uderzyć nas swym mieczem, buławą lub ugryźć nas ostrymi zębiskami. Są jednak przeciwnicy nieco bardziej problematyczni. Przykładowo, wiedźma nie zadaje nam obrażeń, ale gdy zaczyna krzyczeć, obniża naszą widoczność. Szamani z kolei za pośrednictwem laleczki voodoo mogą zadawać nam obrażenia na odległość, a toksyczne stwory rozrzucają śmierdzące pociski.
Dobra cena i kontynuacje
Na szczególną uwagę zasługuje cena Painkillera. Jeśli wierzyć różnym portalom, w dniu premiery strzelanka była tania jak barszcz, nie wykraczając poza kwotę 19,90 złotych. Moim zdaniem to wręcz ewenement, zwłaszcza że nie mówimy tu o niszowej polskiej produkcji, która nie przedostała się poza granice naszego kraju, a mówimy o fenomenie na skalę światową. Bo o Painkillerze dyskutuje się po dziś dzień i nadal jest on jak najbardziej grywalny.
Oczywiście pełna wersja i dodatek to nie jedyne wydania Painkillera, jednak jeśli mam być szczery, to tylko Overdose stworzony przez czeskie studio Mindware Studios jest wart uwagi. Grając w niego, czułem, że autorzy zgłębili temat i zrozumieli, o co tak naprawdę w tej serii chodzi. Rzecz jasna, wielu fanom nie spodobał się fakt zastąpienia Garnera innym bohaterem, co również przełożyło się na jego ekwipunek, ale samo Overdose uznaję za udane. Na wyróżnienie zasługują tu poziomy z miejskimi zamieszkami oraz z fermą, na której rządzą zmutowane zwierzęta.
Niestety, Painkiller Resurrection był już porażką na całej linii. Była to chyba jedyna gra z tej serii, do której podchodziłem dwa razy, a mimo to nie udało mi się jej ukończyć przez chaotyczny projekt poziomów.
31 października 2012 roku swoją premierę miał remake i jednoczesny reboot pod tytułem Painkiller: Hell & Damnation. The Farm 51 składające się z byłych pracowników People Can Fly przygotowało te same poziomy z lepszą oprawą graficzną. Twórcy dodali również możliwość grania w kampanię w kooperacji. Niestety, według mnie ta odsłona nie oferuje nam zbyt wielu nowych rzeczy, a wręcz stanowi okrojoną wersję pierwszej części. Muzyka została podmieniona, a i przeciwnicy w niektórych lokalizacjach nie są już tacy sami. Skłamałbym, gdybym powiedział, że absolutnie niczego nowego tutaj nie uświadczymy, jednak mimo wszystko przy tak skromnej garstce nowości Hell & Damnation wydaje się odgrzewaniem kotleta.
Ależ ten czas szybko leci. Muszę w to zagrać