„Batman: Mroczny Mściciel” zadebiutował na platformie Amazon Prime Video 1 sierpnia tego roku. Animowany serial o superbohaterze miał osadzić akcję w latach 40. XX wieku, a także odnosić się do tak zwanej złotej ery komiksów. Jak to wszystko wyszło w ostatecznym rozrachunku? Dosyć miałko, o czym więcej dowiecie się z recenzji.
Interpretacja a zmiana bez pomysłu
Przywołując jakiś czas temu nostalgiczne echa serialu „Batman: TAS”, w pokaźnej części artykułu skupiłem się na złoczyńcach. I zrobiłem nie bez powodu, ponieważ to właśnie nimi nasz mściciel w pelerynie stoi. Duża część z nich nigdy nie powinna wychodzić z Kocborowa czy Choroszczy, co czyni z nich postaci ciekawe, a przede wszystkim posiadające psychologiczną głębię. I tak też zrobimy i w tej recenzji.
Przeróżne adaptacje filmowe nauczyły nas, że komiksową postać można interpretować na różne sposoby. Niekiedy też twórcy uciekają się do całkowitej jej zmiany, aby bardziej wpasowała się w czas akcji lub gatunek. Wystarczy choćby spojrzeć na komediowego Człowieka-Zagadkę wykreowanego przez Jima Carreya w 1995 roku oraz tego socjopatycznego, wystylizowanego na seryjnego zabójcę, którego zagrał Paul Dano w 2022 roku.
Zapewne znajdują się zarówno zagorzali zwolennicy jak i antyfani któregoś z tychże Riddlerów, ale nie da się ukryć, że każdy z nich jest po prostu jakiś. Te postaci przemyślano tak, by wpisywały się w konwencję. Niestety mam wrażenie, iż w analizowanym serialu duża część zmian została zrobiona bez pomysłu.
I tak, piję tu głównie do Pingwina, z którego uczyniono kobietę, o czym zresztą szumnie trąbiono jeszcze przez właściwą premierą. Pomysł jak dla mnie jest naprawdę dziwny, jednak postanowiłem podejść do serialu bez uprzedzeń. Firefly, czyli piroman w kombinezonie wyposażony w miotacz ognia, w serialu „Gotham” także był kobietą, lecz nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Wynikało to z faktu, że bardzo dobrze napisano tę postać.
Mógłbym tu oczywiście również zastosować argument upowszechnienia multiwersum – ile światów, tyle odmian tej samej postaci. Gdzieś tam musi być przecież kobiecy Pingwin. Takie uzasadnienie z moich ust jednak nie padnie, gdyż multiwersum w popkulturze od co najmniej kilu lat działa tylko w jedną stronę.
Tak więc mamy kobiecego Pingwina, który pojawia się już w pierwszym odcinku. Oswalda prowadzi charakterystyczny dla tego złoczyńcy klub Iceberg Lounge, tym razem na statku. Zważywszy, iż okręt przemieszcza się po wodzie podobnie jak lodowiec, ten zamysł akurat muszę pochwalić. Gorzej z samą postacią. Oswalda wygląda jak kabaretowy „chłop przebrany za babę”. Antagonistka chce być postrzegana jako zwykła biznesmenka goszcząca śmietankę towarzyską na swym pokładzie, występując od czasu do czasu na scenie. Nie wiedzieć czemu, większość facetów uważa ją za atrakcyjną, jednak są gusta i guściki, a ja w nie wnikać nie zamierzam. Tutaj akurat cechy się zgadzają, ponieważ postać ta wolała działać gdzieś z boku.
Raz czy dwa nasza Pingwinica użyje też parasola, ale na tym właściwie kończą się podobieństwa. Nic więcej z klasycznego Pingwina nie zostało, a jednocześnie nie dodano żadnych nowych i ciekawych rzeczy. Oswalda posiada dwóch synów, którzy także zostają wprowadzeni do mafijnego biznesu, jednak nie odgrywają większej roli. Jednego z nich matka się nawet pozbywa, nie mrugnąwszy okiem, co wydaje się dość bezsensowne. Antagonistka, dowiedziawszy się, że uśmierciła niewłaściwego potomka, w ogóle się tym nie przejmuje. Stąd też pytanie, jak tym chłopakom udało się przeżyć pod jej pieczą tak długi okres.
Postaci znane i mniej znane
Potem mamy Harley Quinn i tutaj koncepcja wydaje się całkiem niezła, choć oczywiście musieli jej dorzucić parę kilogramów więcej. Twórcy postanowili, że pani psychiatra wcale nie musi spotykać Jokera, aby przywdziać kostium klauna i czynić zło. Dodatkowo porzucono całkowicie jej komediowy charakter – jest raczej dosyć straszną postacią, kiedy stoi przed swoimi ofiarami w błazeńskim stroju. Niemniej wydawało mi się, że serial próbuje jakoś zataić fakt jej podwójnego życia, mimo iż z góry było wiadomo, że tak będzie.
Dwie Twarze też jest problemem. Serial pokazuje go jako bezwzględnego prokuratora i polityka, aby na końcu przeistoczył się on w oszpeconego w połowie potwora, z jednej strony okrutnego, z drugiej żałującego innych. Tyle że na początku jest on pospolitym dupkiem, któremu zależy wyłącznie na władzy. Skąd taka zmiana? Nie otrzymujemy moim zdaniem odpowiedzi na to pytanie.
Animacja postawiła również na ukazanie kilku mniej rozpoznawalnych złoczyńców i wydaje się to całkiem świeżym podejściem. O postaciach takich jak Natalia Knight czy Onomatopeja wcześniej w ogóle nie słyszałem. Nadal jednak pozostaje mi niesmak po Pingwinicy, wszak dało się spokojnie wymyślić jakąś oryginalną szefową mafii. TAS nie bał się wymyślać czegoś nowego.
Niewiadomy kierunek
Kolejny problem z Batmanem od Amazonu stanowi dość trudna próba ustalenia, dla kogo jest on przeznaczony i czym właściwie zamierza być. Zacznijmy od tej pierwszej zagwozdki. Produkcja oznaczona jest jako 13+, więc wydawać by się mogło, iż celuje w widzów nastoletnich. I oczywiście tych, którzy w dzieciństwie oglądali „Batman: TAS”. Tyle że dla tych pierwszych nowy gacek może okazać się czasem zbyt brutalny, a dla tych drugich wręcz przeciwnie.
Animacja czasem epatuje scenami przeznaczonymi dla dojrzalszych odbiorców. Pokazane zostają choćby zwłoki ludzi zamordowanych na planie filmowym, zaś gangsterzy i policjanci dysponują prawdziwą bronią i wzajemnie się zabijają podczas strzelaniny. Brzmi jak czarny kryminał i rzeczywiście tak to odczuwałem, jednakże zaraz potem zauważyłem to ogólne ugrzecznienie materiału końcowego.
Krwi uświadczymy tutaj mniej aniżeli w „The New Batman Adventures”, mimo że trup ściele się tu o wiele gęściej. To z kolei wydaje mi się dosyć dziwne. Zastanawiam się również, czy osadzenie akcji w umownych latach 40. XX wieku (a dlaczego umownych, opowiem potem) jawi się jako atrakcyjne dla nastoletniego odbiorcy. Dla tego dorosłego pewnie tak, bo podejdzie do „Mrocznego Mściciela” jak do sentymentalnej podróży w czasie.
I ta niewiadoma ścieżka wiąże się także z serialem z lat 90. „Mroczny Mściciel” bardzo chce być czymś nowym, ale za każdym razem, gdy próbuje, czerpie z poprzedniczki. Ktoś powie teraz, że to ci sami twórcy, więc analogie musiały czasem zachodzić. Tyle że to się dzieje ciągle. Na każdym kroku autorzy przepuszczają poszczególne elementy starego Batmana przez kalkę, jednak potem zaprzeczają, jakoby miało to miejsce.
Za mało Batmana
Jeśli jakieś dzieło nazywa się „Batman”, mamy święte prawo oczekiwać, że będzie on opowiadać właśnie o tym superbohaterze. To on powinien grać pierwsze skrzypce i znajdować się w centrum wydarzeń. Tymczasem gacka w analizowanym serialu nie ma zbyt wiele. Im bliżej końca sezonu, tym częściej przewija się na ekranie, lecz na początku można odnieść wrażenie, że tytuł ewidentnie źle nadano.
O wiele więcej uwagi kreskówka poświęca Gordonowi, jego córce Barbarze oraz policjantce Montoyi. Rozumiem koncept zakładający początkującego Batmana, który dopiero zaczyna działać i próbuje przerzucić dobrych gliniarzy na swoją stronę, ale nie oznacza to, iż należy pokazywać go zdawkowo, bo ostatecznie gacek prezentuje się jak gość, a nie główny bohater programu.
Serial „Gotham”, do którego już nawiązywałem, mógł pozwolić sobie na taki zabieg, ponieważ młody Bruce Wayne stanowił jedną z kilku głównych postaci. Tutaj takie usuwanie nietoperza na dalszy plan jest denerwujące.
Bez konkretnego stylu i czasu
„TAS” charakteryzował się gotyckim klimatem i stylem art déco i obie te rzeczy działały bardzo dobrze. W „Mrocznym Mścicielu” twórcy miejscami próbowali odtworzyć ten klimat. Niestety widać, że w pewnych momentach graficznie serial strasznie kuleje, prezentując nam sztywno poruszające się postaci. Raz jest to bardziej, a raz mniej widoczne.
Intro wprowadzające, chociaż moim zdaniem niezłe, w ogóle nie odzwierciedla tego, co zobaczymy w kreskówce. Takiego stylu tam po prostu nie ma. Jest to kalka z „TAS”, opatrzona w przebitkach trójwymiarowymi pojazdami poruszającymi się po ulicach.
Co do czasów, w jakich dzieje się cała akcja serialu, wspomniałem, że to „umowne” lata 40. XX wieku. Przedmioty wokół, takie jak choćby telefony, meble, broń czy auta, rzeczywiście wpasowują się w ten okres. Gorzej z ludźmi. Ci zdają się jedynie wypożyczać stroje z minionej epoki, posługując się jednocześnie słowami adekwatnymi dla współczesności.
I teraz kwestia drażliwa, bo mogąca spowodować, że szereg osób wyzwie mnie od rasistów lub homofobów. Niemniej fakty są takie, iż w latach 40. XX wieku segregacja rasowa stanowiła działanie ściśle egzekwowane przez prawo jak i ówczesne obyczaje. Będąc zatem osobą czarnoskórą, Gordon raczej miał nikłe szanse na zostanie komendantem policji w Gotham. Podobnie sprawa miała się w przypadku tak otwartego randkowania dwóch kobiet w miejscu publicznym, a taka scena też miała miejsce w serialu.
Wiem, że się czepiam, lecz z tego, co opisuję, wyłania się nie obraz lat 40., a jakichś alternatywnych czasów, stanowiących mieszankę teraźniejszości oraz historii. Twórcy jak najbardziej mieli prawo posiadać taką wizję. Tylko dlaczego tego kierunku dokładnie nie zakomunikowali?
Sezon drugi? Obejrzę
Sezon drugi? Obejrzę
Nie uważam mimo wszystko, iż nie należy dawać „Mrocznemu Mścicielowi” szansy. Sam obejrzę drugi sezon, jeśli tylko się pojawi. Być może pozwoli on naprawić wcześniejsze błędy, na przykład trochę rozwinąć postaci kilku antagonistów. Koniec sezonu pokazuje, że twórcy bardzo liczą na potencjalną kontynuację.
Powiedziałbym, że może oczekiwałem za dużo od tej animacji, jednak właściwie dlaczego nie miałbym takich oczekiwań posiadać? Wszak stoją za nim autorzy poprzedniego gacka. Niestety, nadal pępowina łączy ich z „BTAS”. Widać to i czuć, a oni dalej twierdzą, że wcale tak nie jest. Z tego też powodu trudno mi wystawić serialowi ocenę wyższą niż 5/10.
Harley Quinn nigdy nie była spaślanicą. A to że nie będzie miała kontaktu z Jokerem to akurat logiczne. Joker był ze światka przestępczego, od młodych lat otaczał się drogimi przedmiotami i kobietami z najwyższej półki… więc na spaślanicę by nawet nie spojrzał więc to logiczne że ulane woke feministki zaczęły kwiczeć.