Gier o lekkim lub, wręcz przeciwnie, mocnym zabarwieniu erotycznym nie brakuje. O ile mała część z nich przechodzi o mainstreamu (i tu dobrym przykładem jest Larry), o tyle zdecydowana większość raczej nie oferuje niczego ponad to, do czego została stworzona. Super Maruo to także tytuł z golizną, ale wyróżniający się tym, że dało się w niego zagrać na… Pegasusie.
W żadnym wypadku Mario
Tak, jak ostatnio jeden z warszawskich lokali z kebabem zaprzeczał, aby jego nazwa „Książulu” jakkolwiek odnosiła się do znanego youtubera, tak Super Maruo robi trochę podobnie. A nuż, ktoś przez przypadek naprawdę uwierzy, że to gra o włoskim hydrauliku. Mario czy Maruo – przecież to prawie to samo.
Ale podobieństwa w nazewnictwie to jedna sprawa. Druga sprawa to sama grafika, która także bezwstydnie (w końcu to gra erotyczna) kopiuje wygląd postaci znany z gier Nintendo. Maruo naprawdę przypomina japońskiego Włocha przed wzięciem powiększającego grzyba, natomiast jego wybranka, a może właściwie ofiara, jest łudząco podobna do Pauline z Donkey Konga.
Mamy jeszcze psa, lecz tutaj nie jestem w stanie dokładnie orzec, czy zaczerpnięto go z jakiejś gry. Mocno przypomina mi zwierzę, które mogłoby znajdować się w którejś z gier z serii Mother.
Naga prawda o zasadach gry
Jak zapewne się domyślacie, Maruo stanowi głównego protagonistę. Sterując nim po czarnej planszy, mamy za zadanie złapać wspomnianą niewiastę. Otaczają nas drzewa, chociaż trudno mi nazwać to, co jest nam dane zobaczyć, lasem. Brzmi banalnie, ale kobieta wciąż przed nami ucieka, a w pogoni za nią przeszkadza nam wspomniany biały psiak. Pies nie zabija głównego bohatera, jednak skutecznie blokuje mu drogę.
Gdy jednak Maruo okazuje się sprytniejszy i wreszcie „spotyka się” z gonioną przez siebie kobietą, na ekranie pojawia się nam jedna z kilku dość wymownych animacji z ośmiobitowymi praktykami seksualnymi. Nasze postaci również tracą swoje ubrania (oprócz psa oczywiście), przez co dalsza rozgrywka jawi się jako bardziej naturystyczna.
Gry nie da się wygrać, bo właściwie nie to stanowi jej cel. Chodzi jedynie o zainteresowanie gracza zawartością wizualną, choć ta obfituje w sumie w kilka scenek, które następnie się zapętlają.
„Oficjalnie” wydany pirat
Jeżeli dotrwaliście do tego momentu, zapewne zastanawiacie się, po co w ogóle pisać tekst o czymś takim. Jakkolwiek krótki artykuł by to nie był, dotyczy on słabej gierki dla specyficznej grupy osób. Na przykład takich, których w jakikolwiek sposób zadowolić mogą pikselowe piersi. Nie oceniam, aczkolwiek – jak wspomniałem – takich gierek jest sporo. Spieszę jednak z wyjaśnieniem.
Powodów powstania tego tekstu jest kilka. Pierwszym z nich jest fakt, iż wydanie czegoś takiego jak Super Maruo oficjalną drogą na Nintendo Entertainment System czy Famicom zakrawało o czyn niemal niemożliwy. Na Atari nie brakowało takich tytułów, ale spróbujcie wymienić jakąkolwiek oficjalną grę tego typu na konsole Nintendo i jej klony. Okaże się, że to ciężkie zadanie.
Co prawda Super Maruo to produkcja nielicencjonowana, jednak po tym, jak wydano ją w 1986 roku, japońscy gracze mogli nabyć jej fizyczną wersję. Nie można z całą pewnością stwierdzić, że była to na sto procent pierwsza nielicencjonowana gra na kartridżu na konsolę Nintendo, lecz jak dotąd nie udokumentowano wcześniejszej.
Grę dało się kupić w tamtych czasach za równowartość mniej więcej 87 dolarów. Cena była wysoka i prawdopodobnie właśnie ona spowodowała, iż produkcja nie sprzedała się zbyt dobrze. Według plotek Nintendo miało także ingerować w sprawie zatrzymania sprzedaży sprośnych przygód Maruo. Nie ma na to potwierdzenia, ale przypadek filmu „Super Hornio Bros.” czyni tę historię wiarygodną.
Tajemnicza podróż do Argentyny
Drugim powodem jest historia przywędrowania Maruo do innych krajów. Jak wspomniałem, w Japonii promocja gry należała do mocno okrojonych, jednak w zupełnie niewiadomy sposób produkcja przywędrowała w latach 90. do Argentyny. Najczęstszym wariantem kartridża tam obecnym był ten opatrzony naklejką prezentującą kadr z gry.
Nie wiadomo, kto stoi za produkcją tego kartridża, jednak wiadomo, że podjęto również próbę przetłumaczenia katakany występującej w tym dziele na alfabet łaciński. I taką wersję również można spotkać na wielu nielegalnych kopiach.
Różnego rodzaju warianty kartridżów, w tym choćby ten opatrzony twarzą jakieś kobiety, wprawiają w dużą konsternację. Głównie dlatego, że coś, co od początku było nielicencjonowane, otrzymało swój własny bootleg.
Jak więc widać, historia Super Maruo owiana została tajemnicą. Sam poznałem tę grę na składance 852 in 1. Charakteryzuje się ona tym, że w przeciwieństwie do ogromnej części takich kompilacji nie posiada wgranej ani jednej gry, która potem by się powtórzyła. I to dosyć zabawne, że na kartridżu zawierającym wiele klasyków ze Złotej Czwórki i Złotej Piątki, a nawet japoński sequel Super Mario Bros., znany jako The Lost Levels, zawarto także analizowanego pornola.
Wiecie, ktoś, kto ustalał ostateczny spis gier w składance, uznał po prostu, że Super Maruo jawi się jako dzieło tak istotne i kultowe, że musi się tam znaleźć. Może nawet ma to jakiś sens.