Wakacje już się skończyły, dając początek nowemu rokowi szkolnemu. Choć na pewno znajdą się osoby, które wprost przepadają za tą instytucją, myślę, że nie zabraknie również i malkontentów. A nic tak nie pozwala przetrwać wywiadówek, kartkówek i uwag w dzienniczku jak gra umożliwiająca się nam wyżyć na ciele pedagogicznym. Dziś przypomnimy sobie o „Zemście Kujona”.
„Zemsta Kujona” znana jest również pod nazwą „Crazy School”. Łączy ona zręcznościówkę oraz grę logiczną, a gdyby wyszła nieco później niż w 2003 roku, to zapewne i uznano by ją za symulator. Wcielamy się tu w ucznia lub uczennicę, którzy systemowi edukacji wytknęli serdeczny środkowy palec.
Zręczność na piątkę
Teraz może wypadałoby wyjaśnić, dlaczego akurat takie gatunki przyporządkowałem do analizowanej produkcji. Rozpocznijmy od zręcznościówki. Bez dwóch zdań, aby osiągnąć satysfakcjonujący wynik, musimy zmieścić się w wymaganym czasie, a więc w miarę szybko zrealizować swoje szatańskie psikusy.
Tryby gry otrzymaliśmy dwa, co oznacza, że każdy poziom możemy przejść na odrębnych, choć nie tak bardzo odległych od siebie zasadach. W pierwszym trybie musimy zdobyć konkretną liczbę punktów w danym czasie – jeśli wynik ten osiągniemy szybciej, etap kończy się planszą informującą nam o hucznym sukcesie. Drugi tryb jest nieco inny – także musimy uzyskać konkretny wynik w ustalonym czasie, ale gra kończy się dopiero po całkowitym jego upływie. To oznacza, że możemy bić kolejne rekordy punktowe.
Oczywiście, czyniąc kolejne szkody narażające naszą ukochaną placówkę oświatową na nieuniknione koszty, musimy mieć się na baczności. Nikt bowiem nie może nas złapać. Zarówno konfidenci koledzy ze szkolnej ławki jak i pracownicy szkoły krzątają się nieporadnie po budynku i mogą nas przyskrzynić. Jeśli klikniemy na któregoś z nich, będziemy w stanie ujrzeć jego pole widzenia. O konsekwencjach złapania opowiem później.
Ogólnie więc, aby udowodnić, że zasługujemy na nagannie zachowanie, musimy rozwalić jak najwięcej obiektów. Każde nasze działanie punktowane jest inaczej. O ile porwanie zeszytu czy kradzież kredy stanowią wykroczenia łatwe do zrealizowania, to nie otrzymujemy za nie zbyt wielu punktów. Ale już nadmuchanie żaby czy odpalenie petardy w gabinecie dyrektora to działania iście opłacalne.
Logika na cztery z plusem
Logiczne walory „Zemsty Kujona” ujawniają się we wspomnianych aktach wandalizmu. Jak wspomniałem, istnieją zadania proste, do wykonania których potrzebujemy tylko kilku sekund. Są jednak takie czynności, do których przeprowadzenia musimy użyć jakichś przedmiotów. I tak, aby zniszczyć kuchenkę mikrofalową, trzeba w pierwszej kolejności włamać się do czyjejś szafki i ukraść mu medale. Tylko wtedy będziemy mogli podgrzać je sobie na podwieczorek.
W grze znajdują się także trzy przedmioty, które mogą zostać użyte wszędzie, a ich posiadanie sygnalizowane jest wyświetleniem się jednego z obrazków w prawym dolnym rogu. Mowa o papierowym samolociku, wspomnianej wcześniej petardzie oraz sikawce. Z racji jednak, że poziomów mamy dwadzieścia jeden, a otoczenie nie należy do szczególnie różnorodnych, z czasem na pamięć znamy już schemat działania. Wadą jest to, że rozgrywka staje się wtedy dość monotonna.
Element logiczny pojawia się też, gdy zostajemy złapani na gorącym uczynku. Wówczas lądujemy przy tablicy i musimy odbyć z nauczycielem potyczkę w Wisielca. Jeśli uda się nam odgadnąć hasło, wszystko uchodzi naszemu protagoniście na sucho. Nie ma jakiejś większej zależności co do tego, czy słowo do odgadnięcia będzie długie, czy też krótkie. Tutaj wszystko zależy od szczęścia.
Głową ruszyć trzeba również przy ustalaniu potencjalnych celów, jakimi chcemy zająć się w pierwszej kolejności. W dolnym pasku widnieje bowiem termometr pokazujący zdenerwowanie wszystkich wokoło. Zwiększa się ono, gdy kolejne osoby zapoznają się z owocami naszej „ciężkiej pracy”.
Grywalność na mocną tróję
„Zemsta Kujona” ma wiele wad i to nie ulega wątpliwości. Jej siostrzana część, czyli „Zemsta Urzędasa”, o której być może też kiedyś napiszę, jest o wiele bardziej dopracowana, a zarazem pozwala ona na robienie o wiele lepszych żartów.
W „Zemście Kujona” niestety sztuczna inteligencja belfrów i uczniów jest całkowicie skopana. Istnieją takie pomieszczenia, do których praktycznie żaden z nich nie wchodzi, natomiast szkolne kible… Tu już jest dramat (czyli tak jak w realnej szkole). Właściwie na każdej planszy, w której się one pojawiają, ludzie zbierają się na ich obszarze w małe grupki i gapią się tępo na siebie. Ułatwia to zbytnio eksplorację innych niepilnowanych pomieszczeń, lecz z drugiej strony całkowicie uniemożliwia działanie w ubikacji.
Na pewno, jeśli gramy w „Zemstę Kujona” z zamiarem wyżycia się, zabawę urozmaici nam możliwość własnego wymyślania imion dla poszczególnych pracowników i uczniów. W ten sposób facetka od biologii rzeczywiście może od nas dostać w ciry.
Do tego istnieje pewien bug umożliwiający nam dokonanie każdego działania w bezpiecznym miejscu. Odkryłem go dopiero po jakimś czasie. Wystarczy podejść do danego przedmiotu, najechać na opcję wykonania na nim jakiegoś działania, a następnie przytrzymać lewy i prawy klawisz myszy jednocześnie. W tym czasie możemy odejść gdzieś dalej i – po upewnieniu się, że nikt nam nie przeszkodzi – wykonać akcję na obiekcie.
Ogólnie zatem, mimo iż mam niebywałą nostalgię do „Zemsty Kujona”, nie uważam jej za szczególnie dobrą produkcję. Spełnia ona swoje założenia, ale szybko może się znudzić. Nie mniej, od czasu do czasu lubię sobie ją odpalić, aby powspominać stare czasy szkoły.